czwartek, 19 czerwca 2014

wsi spokojna,wsi sielska,wspomnienie tylko...


   Od dwóch dni chodzę podminowana jak most obłożony dynamitem.Lekka iskra i pójdzie z hukiem!
   Sąsiad mający czereśnie zakupił sobie ustrojstwo hukające żeby odstraszyć ptaszydła wpierniczające mu plon.Postawił to cudo w naszą stronę i odpalił.Julka spała półtorej godziny i jak złapała lekką drzemkę to wybudziła się z darciem.Znaczy się koniec spania i cycania nie było bo nerwy dziecia złapały z niewyspania i miał głęboko w poważaniu mamine mleczko. 
   Po południu znowu drzemka.Ta trwała raptem 45minut.No jasny szlag mnie trafił.Wściekła byłam jak jakiś szerszeń.Gdyby biedak napatoczył mi się pod ręce to chyba bym udusiła gołymi.
   Wszystko rozumiem,ale żeby dziadostwo ustawić w naszą stronę i mieć w poważaniu sąsiada!Awantura wisiała w powietrzu,czepiałam się wszystkiego jak rzep psiego ogona.Nawet niewinni cierpieli.Dzisiaj było tak samo.Nawet męża wkurzyłam.Choć on ostoja spokoju i trzeba dobrze się postarać żeby go wkurzyć.Pokrzyczeliśmy,pokrzyczeliśmy i zanim wyszłam do kościoła musiałam 2 prochy na uspokojenie wziąść bo inaczej to bym chyba eksplodowała.
   Dziś drzemka ranna była ok.Popołudniowa już na raty,ale bez pobudki z syreną.Dobrze jest,jeżeli mała się nie drze to znaczy że ja się nie wściekam.
   Niestety w następnych latach hukanie będzie trwało dłużej,bo od początku czereśni.Teraz to już końcówka,może ze dwa tygodnie zostało,ale następne lata to będzie masakra.Dwa miesiące hukania!!Nie wiem jak ja to przeżyję.Pocieszam się,że jakieś odporne mam dziecię i nawet nie podskoczy jak nagle huknie gdy jesteśmy na dworku.Kompletnie nic,a słuch ma super bo jak babcia zaczęła strzelać kośćmi w dłoniach to od razu się odwróciła.
  Koniec mojej ciszy i spokoju,oby mi przeszła ta wścieklizna na sąsiada zanim go spotkam.Nie chciałabym się pokłócić.Z sąsiadami w końcu trzeba jakoś żyć.  

wtorek, 17 czerwca 2014

ząbkujące dziecie ...


   Od piątku mam marudnego skrzata w domu.Niby nic,normalka.Dziecko ząbkuje i już.Nawet w miarę bezproblemowa była pierwsza górna jedynka.Za to druga to inna bajka.Podejrzewam,że to nie wszystko.pewnikiem jeszcze jakieś dwójki mają ochotę na wyjście bo to trochę późno z tymi jedynkami.Szkoda mi Julci.Wszędzie jest źle:na rękach źle,w wózku źle,siedzieć źle,leżeć źle.No może trochę lepiej na brzuchu jest ,ale nie za długo.Taka biedna wymęczona drobinka.Nurofen dałam,malowałam dziąsełka znieczulającym żelem i nadal źle.Jedzenie jest bee.Toleruje tylko kaszkę mleczną,reszta fuj.Mięsem wymiotuje,zupą również.
  Wczoraj nawet spanie było na bakier.Za mało,za krótko i nie zdążyła pocycać,bo czas minął już w chwili obudzenia.Dziś już ciągnie drugą godzinę to może będzie w lepszym humorze jak wstanie.Mam nadzieję,że jak się obudzi to nie będzie syreny jak wczoraj bo nic dobrego nie będzie to wtedy wróżyć.
   Takie spokojne,optymistyczne dziecko mi się trafiło,że jak marudzi to aż dziwnie i tym bardziej wiem,że jest nieszczęśliwa. 

poniedziałek, 16 czerwca 2014

trochę ekologii ...


    Może ja super eko nie jestem.Rozglądając się po znajomych wydaje mi się,że jednak jestem najbardziej z nich wszystkich.Staram się jak potrafię,jak siły i inwencja pozwala.
   Warzywa mam eko,chyba,że muszę wykonać jakiś oprysk w ramach "ostatniej deski ratunku" jak już wszystko zawiodło i nic nie da się zrobić.Połyśnice marchwiankę tolerowałam ostatnie dwa lata,ale małpa tak się ponarowiła,że w tamtym roku całą taczkę marchwi musiałam wywalić.Wściekła byłam jak diabli!W tym roku kombinuję z wyciągiem z czosnku.Najpierw kupiłam w sklepie gotowy.Zapłaciłam konkretną cenę i stwierdziłam,że ja przecież sama mogę to tałatajstwo zrobić.Zrobiłam i pryskałam.Jak już zrobiłam 10l. to okazało się,że to dobre też na mszyce,wielkopąkowca porzeczkowego i wszelkie choroby grzybowe.Tak więc dostało się:ogórkom,pomidorom,fasoli,marchwi przede wszystkim i winorośli(oj lubią ją mączniaki,zobaczymy jak profilaktyka wyjdzie).W tamtym roku nie wpadłam na ten pomysł,a pryskać nie chciałam bo z racji ciąży nie chciałam niczego co chemiczne dotykać.Tak więc rozpanoszyły się u mnie wszystkie możliwe choroby grzybowe,mszyce i nieszczęsna połyśnica marchwianka.
   Kiedyś nie było takiej świadomości eko,człowiek wrzucał wszelkiego rodzaju świństwa do jedzenia,zakładał dziecku pieluchę jednorazową i cieszył się jak głupi,że wygoda,że fajnie jest.
Otóż nie jest fajnie bo wygodnie to jak najbardziej.
Micha u nas już bez wszelkich polepszaczy jest a dupsko Julci w pieluchach wielorazowych.
   Dumna i blada jestem z siebie.10 miesięcy mija a ja nadal nie poddałam się z pieluchami.Nawet coś dokupiłam,chociaż u nas przede wszystkim same szyte przeze mnie są.Wkłady,formowanki dla noworodka to szyłam.Zakupiłam tylko otulaczyki i kilka kieszonek bo kręcący się szkrab to nie to samo co leżący plackiem newborn.Córcia nie ma czerwonej pupci,odparzeń,a wyprać w tych warunkach technologicznych to pikuś(pan Pikuś).Najbardziej lubię ją w zwykłej tetrze.Czysto,schludnie i ekologicznie.Nie to co pielucha jednorazowa która ma w sobie całą tablicę Mendelejewa i pół szklanki ropy!
   W tamtym roku jak byłam w ciąży i trzeba było sprzątnąć łazienkę to słabo mi się robiło.Chemia mnie dusiła i nie dało rady nic zrobić.Znaczy się ochrona życia poczętego raz jeszcze.Przerzuciłam się na środki eko:ocet,soda,olejki naturalne i woda!Sprzątam tak do tej pory i liczę po cichu dni kiedy wykończę te środki które zostały mi z zamierzchłych czasów.Bo od czasu do czasu coś użyję,żeby wykończyć to co zostało.Zbliża się bowiem nieubłaganie czas eksploracji podłogi i szafek przez moją młodszą latorośl.Wolałabym,żeby nie było tam rzeczy typu kret.
Chemia + dziecko = nieszczęście!! 



 Pierwsze 3 zdjęcia to moja produkcja:hand made by lucysia.Ostatnie to zakupione kieszonki.Kolory boskie,funkcjonalność super.Miałam jeszcze otulacze,ale wyrosło mi dziecisko jakoś tak mimochodem.

niedziela, 15 czerwca 2014

sezon truskawek...


   Sezon truskawek w pełni.Niewiele tego mam,tyle co dla siebie,żeby było nie pryskane i żeby prosić się nie trzeba było sąsiadów o łubiankę do makaronu na obiad.Co drugi dzień zerwę 4-5 łubianek,wystarczy jak dla nas.
   Na przykładzie truskawek można zobaczyć było w tym roku jak to się zmienia punkt widzenia mojej osobistej rodzicielki.Zajechała na tydzień do mnie w gości.Ostatnio wygląda to tak,że ja mam roboty huk a rodzicielka siedzi całymi dniami na ławeczce z telefonem lub na leżaczku się opala.Nic to,przełknę to jakoś.Kobieta aktywna zawodowo,też jej się odpoczynek należy.
   Mam truskaweczki w dwóch miejscach.jedno to młoda plantacja,parę krzaczków tylko i tam łubiankę się zerwie i finito.Poprosiłam więc rodzicielkę żeby poszła i zerwała a ja w większy kawałek się zapuszczę.Poszła zerwała.Wyszła nawet niecała łubianka.Gdy zapełniłam już trzecią łubianeczkę,pytam się czy ma jeszcze miejsce w swojej.Miała,podrzuciła i już miała się zmyć,ale zatrzymałam ją i poprosiłam żeby ze mną dokończyła,to szybciej z tego ostrego słońca zejdę.Dokończyła i owszem,ale komentarz to był taki:
   -Truskawki to powinny z 10zł.kosztować kilogram!!
No cóż,jakby sama poszła na rynek i zobaczyła truskawki w tej cenie to za głowę by się złapała i psioczyła,że drogie.Jak posmakowała ten miód z drugiej strony to żadne pieniądze by ją nie usatysfakcjonowały jeżeli miała by je rwać.
   Ludzie rwą truskaweczki za marne 1.20zł.od łubianki.Co lepsi rwacze rwą ponad 100 szt.dziennie.W piekącym słońcu,bez skrawka cienia.Chyba,że czapeczkę można zaliczyć za cień.Ewentualnie w deszczu lejącym się za kołnierz,bo przecież zgniją.
Gospodarz w tym roku dostał cenę w skupie wręcz horendalnie wysoką,uwaga :2.20zł.od łubianki.Chyba,że była łuskana to 5.20zł od łubianki.Została więc gospodarzowi za łubiankę przysłowiowa złotówka.Z tym,że nie do końca.Trzeba było jeszcze odjąć koszty wyżywienia ludzi(bo obiad raczej dają) i koszty pielenia,oprysków od różnego świństwa lubiącego truskawkę.Poczynając od robala,po choroby grzybowe.
   Tak więc podsumowując,gospodarz bardzo by się cieszył gdyby sprzedał truskawkę chociaż za 5 zł.od łubianki a nie 10zł. od kilograma(no niech i ci pośrednicy coś zarobią,prawda).Zwróciły by mu się koszty i nawet coś zarobił na chleb.Bo niestety to nie te czasy kiedy za kasę z jednego roku można było spłacić cały kredyt w banku.Teraz często,gęsto rolnik mający nawet 10 hektarów musi dorabiać w pracy na etacie bo niestety zżerają go coraz większe koszty produkcji i zmowa skupów i producentów,którzy przed sezonem ustalają jaka będzie cena w tym roku.Niestety cena ustalana przez prywatne przedsiębiorstwa wykańcza producenta owoców.Szkoda,że rynek nie jest regulowany przez państwo.Może śmierdzi to komuną,ale jeżeli cena byłaby równa co roku to i producent mógłby coś zaplanować.Nabierze człowiek kredytów,na odbudowę plantacji np.po powodzi i nie ma później jak spłacić bo cena owocu jest zaniżona.Do tego producenci oprysków i nawozów prześcigają się z podwyżkami swoich produktów bo przecież rolnik dostaje dopłaty.A co mi po tych dopłatach,jak zakupy wszystkich środków ochrony roślin,ubezpieczenie ciągników,maszyn,koszty napraw i paliwa są duuużo wyższe.
  

prace codzienne...

   Codziennie jest coś do zrobienia w ogrodzie i na polu.Większość prac polowych robi mój mąż.Jak przychodzi czas na zbiory to i ja mam huk roboty.Nieraz jest tak,że robię tylko obiady.Nieraz tylko jestem na polu a teściowa obsługuje kuchnię.W tym roku nie wiem jak będzie bo mam maluszka do opieki.Córcia skończyła już 10 miesięcy i robi się coraz bardziej mobilna.
   Dzisiaj zaś zlitowałam się nad fasolą.Porosła już do kolan a ja na podporach nie zakręciłam sznurka żeby miała jak się piąć.Nic to,że niedziela.Ludzie w ogródkach działkowych ciężko harują bo mają tylko weekend do prac wszelakich to i ja się tym tłumacząc poszłam w warzywnik.Dobrze,że 2 dni temu porozsadzałam kalarepkę to jak mi wczoraj pooodlało,to na pewno się przyjmie.
   Codziennie przerywam młodziutką marchewkę,żeby nie było za gęsto.Inaczej zawijają się marchewki o siebie i rosną cieniutkie jak niteczki.Mój zbiór pożera starsza córka.Młodszej szykuję zupkę i moja młodziutka,nie pryskana marchewa to jest to co misie lubią najbardziej.Mniam.
   Z niecierpliwością czekam na inne warzywa.Bo nie oszukujmy się,swoje to chociaż wiem,że nie pryskane.A jak już to wyciągiem z czosnku(oby zadziałał,oby zadziałał),bo znowu połyśnica marchwianka będzie miała wyżerkę,a ja pusto w piwnicy. 

czy warto czekać na emeryturę i skąd ją brać?

   Zadaję sobie to pytanie,nie raz,nie dwa.
   Do tej pory skaczę z ZUSu do KRUSu jak ten zajączek wielkanocny.Na początku swej kariery pracowniczej byłam pracownikiem.Potem posiadałam swój busines ,ot 2 lata tylko.Potem znowu odetchnęłam jako pracownik i buum zaszłam w ciążę.Pół roku macierzyńskiego i okazało się,że jako żona rolnika nie mogę być na bezrobociu i trzeba było opłacać KRUS.Naście lat KRUSu  i dorabiania na umowy śmieciowe jako fakturzystka (nic nie dające mi jako potencjalnemu emerytowi) i znowu buum-drugie dziecko.Wykorzystując możliwości dostałam stałą umowę i otworzył się dla mnie raj rocznego urlopu macierzyńskiego(płatnego!!)
  Nic to, warto było cierpieć katusze i czekać na dziecia wymarzonego żeby teraz mieć bonus w formie rocznego urlopu i nie płacenia składek KRUS.Szczerze mówiąc na emeryturę bardzo nie liczę.Lat pracy niewiele w ZUSie,niewiele w KRUSie i kto da więcej będę brać.Bylebym dożyła.Niedługo kończy mi się macierzyński i będę składać o wychowawczy.Dobre i 3 lata nie płacenia KRUSu.To co człowiek zyska teraz jest bardziej dla mnie wymierne niż wyimaginowana emerytura,której może nigdy nie dostanę.Jeżeli samej nie odłożę to na pewno nie będę miała co do garka włożyć.Wystarczy jeszcze parę co lepszych pociągnięć rządu i będzie emeryturka cud,miód i orzeszki.Na wycieczki jak Japończycy na stare lata będę pomykać.Z tym,że oni po Europie i dalej a ja może do najbliższego miasta do dyskontu.

  

sobota, 14 czerwca 2014

jestem wdzięczna/wdzięczny za...

* za żonę,która mówi,że dziś do jedzenia będą tylko hod-dogi,          ponieważ jest w domu ze mną a nie z kimś innym poza domem
* za męża,który wrasta w kanapę,ponieważ jest ze mną a nie włóczy się po kanjpach
* za nastolatkę,która narzeka na zmywanie naczyń,bo to oznacza,że jest w domu a nie na ulicy
* za podatki,które płacę,bo to oznacza,że mam pracę
* za bałagan do posprzątania po przyjęciu,bo to oznacza,że otaczali mnie przyjaciele
* za trochę za bardzo dopasowane ciuchy,bo to oznacza,że mam co jeść
* za cień,który obserwuje mnie przy pracy,bo to oznacza,że jestem na zewnątrz w słońcu
* za trawnik do przystrzyżenia,okna do umycia i rynnę do naprawy,bo to oznacza,że mam dom
* za całe narzekanie na temat rządu,bo to oznacza,że mamy wolność słowa
* za miejsce parkingowe,znalezione na końcu parkingu,bo to oznacza,że mogę chodzić i mam środek lokomocji
* za mój ogromny rachunek za ogrzewanie,bo to oznacza,że mam ciepło
* za kobietę za moimi plecami w kościele,która mocno fałszuje,bo to oznacza że słyszę
* za stos prania i prasowania,bo to oznacza,że mam ubrania do noszenia
* za znużenie i bolące mięśnie pod koniec dnia,bo to oznacza,że byłem zdolny do ciężkiej pracy
* za wydzierający się budzik o wczesnej godzinie,bo to oznacza,że żyję

Przeczytane w necie i warte upamiętnienia.Dlatego wpisuję tutaj,żeby było na miejscu i żeby częściej czytać.
 Od siebie mogę dodać:

* za dwie rozwrzeszczane córki,dzięki którym bolą bębenki w uszach i głowa pod koniec dnia,bo to oznacza,że mam kogo kochać
* za moje pole,które wyciska ze mnie siódme poty,bo to oznacza,że będą pieniądze na życie
* za normalną pogodę,bez gradu wielkości piłki tenisowej,tajfunów i powodzi,bo to oznacza,że będą obfite zbiory
* za ludzi,którzy przyjdą do pracy i będą psioczyć,bo to oznacza,że plon nie zostanie na polu



Zdjęcie zapożyczone z bloga:http://daryaniola-jc.blogspot.com/2014/01/grazie-dziekuje.html

informacja ma znaczenie ...

   Z każdej strony docierają do nas tragiczne informacje.Czy to w informacjach telewizyjnych czy to radiowych, ewentualnie z netu. Człowiek się uodparnia,słucha i nie słyszy.Wpuszcza jednym uchem a wypuszcza drugim.Znieczulica.Bombardują nas te wiadomości i są coraz gorsze,żeby nami wstrząsnąć. 
   Teściowa mówi,że kiedyś tego nie było.Było,tylko nikt tego nie nagłaśniał.Komunizm dusił info w zarodku.Byli zboczeńcy,byli zwyrodnialcy krzywdzący dzieci.Była patologia w rodzinie i zakopywanie niemowlaków.Wszystko było.Teraz po prostu informacja to pieniądz i dociera do ludzi szybko.Ten kto  ją przekaże pierwszy zarobi kasę.
   Staram się nie słuchać złych informacji,staram się nie denerwować,że kolejne dziecko zostało skrzywdzone,kolejna tragedia dotyka innego człowieka.Mnie znieczulica te dopadła,a może asertywność?Bo człowiek się zmienia jak słyszy tylko o złych rzeczach.
   Chciałabym,żeby nigdy złe rzeczy się nie działy,żeby nie trzeba było trąbić w info,że kolejne dzieci zostały odebrane rodzicom,bo urzędnik tak sobie wymyślił.Zamiast pomóc.Kolejny ksiądz skrzywdził dzieci,bo nie puszczę na Oazę.Nie słucham takich info,albo puszczam mimo uszu.Po tej wiadomości siedzę i płaczę.Nie mogę o niej słuchać ani czytać w necie.Coś się we mnie zakleszczyło i szarpie nerwy.
   Trzylatka,która umarła w upale w samochodzie mną wstrząsnęła,nie mogę się otrząsnąć.Sama mam małe dzieci i nie wyobrażam sobie,że mogłabym je stracić.Nigdy wcześniej żadna informacja nie była dla mnie tak ważna jak ta.

                                        Pokój jej duszy.

sielska wieś ...

   Z perspektywy czasu jaki spędziłam na wsi, mogę napisać, że inaczej postrzegam wieś jak ludzie którzy żyli tu od urodzenia.
   Dla mnie kamienie to naturalna ozdoba ogrodu,dla innych to uciążliwe, przeszkadzające paskudztwo.Najlepiej jakby nie istniały.Moje rabatki są okolone kamieniami,kamienie są nawet na rabatkach.
   Zachwycają mnie niezmiennie maki i chabry, które są chwastami w zbożu.Córka znosi mi z wyjazdów rowerowych bukiety maków.Cierpliwie zbiera te nietrwałe acz piękne kwiaty i wiezie dla matki.
   Ubolewam, że moja wieś nie jest już taka prosta jak była kiedyś.Bez krów ,kaczek, owiec i kurczaków szwędających się pod nogami.Po wejściu do Uni wszystko zaczęło znikać.To co nie opłacało się hodować ludzie likwidowali.Już nie ma tak jak kiedyś, że w każdym obejściu była krowa, świnki i kury.Teraz są, ale w dużych hodowlach po setki sztuk.Nastały w naszej okolicy sady.W dwóch gospodarstwach jakaś krówka ,jakaś kózka, trochę indyków i finito.
   Dobrze, że nadal jest pełna kwiatów, świeżego powietrza, wolności od zgiełku i wyścigu szczurów.Zachwycająca niezmiennie swoją świeżością co dzień tak samo.
  Zdjęcia wykonane przez moją 12 letnią córcię.Piękne: