niedziela, 15 czerwca 2014

prace codzienne...

   Codziennie jest coś do zrobienia w ogrodzie i na polu.Większość prac polowych robi mój mąż.Jak przychodzi czas na zbiory to i ja mam huk roboty.Nieraz jest tak,że robię tylko obiady.Nieraz tylko jestem na polu a teściowa obsługuje kuchnię.W tym roku nie wiem jak będzie bo mam maluszka do opieki.Córcia skończyła już 10 miesięcy i robi się coraz bardziej mobilna.
   Dzisiaj zaś zlitowałam się nad fasolą.Porosła już do kolan a ja na podporach nie zakręciłam sznurka żeby miała jak się piąć.Nic to,że niedziela.Ludzie w ogródkach działkowych ciężko harują bo mają tylko weekend do prac wszelakich to i ja się tym tłumacząc poszłam w warzywnik.Dobrze,że 2 dni temu porozsadzałam kalarepkę to jak mi wczoraj pooodlało,to na pewno się przyjmie.
   Codziennie przerywam młodziutką marchewkę,żeby nie było za gęsto.Inaczej zawijają się marchewki o siebie i rosną cieniutkie jak niteczki.Mój zbiór pożera starsza córka.Młodszej szykuję zupkę i moja młodziutka,nie pryskana marchewa to jest to co misie lubią najbardziej.Mniam.
   Z niecierpliwością czekam na inne warzywa.Bo nie oszukujmy się,swoje to chociaż wiem,że nie pryskane.A jak już to wyciągiem z czosnku(oby zadziałał,oby zadziałał),bo znowu połyśnica marchwianka będzie miała wyżerkę,a ja pusto w piwnicy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz