środa, 9 grudnia 2015

warzywnik inaczej...

   W tym roku priorytetem stał się warzywnik.W pierwszych latach miałam cudne warzywa.Czy to w namiocie,czy w gruncie wszystko aż kipiało z chęci wzrostu.Parę lat już coś mnie bierze,bo pracy jest przy warzywach a efektu brak.
   Postanowiłam eksperymentalnie zrobić podwyższone grządki.Nosiłam się z tym zamiarem lat parę.Chciałam takie na wzór angielskich:z dech zbity prostokąt i wypełniony odpadami,liśćmi,kompostem i na wierzchu ziemią.Niestety dla mojego lubego jest to czysta marnacja drewna.W tym roku próbuje po prostu wały.Trudno,będzie mi się rozsypywać na grządkę.Najważniejsze że zaczęłam.
   Poza wałami w większej skali zaplanowałam sobie wysypanie całego warzywnika liśćmi.Planuje trochę podnieść grządki żeby nie zlały się z dróżkami.Na dróżki i część między tunelem a truskawkami planuję położyć najpierw kartony (bo tak są chwasty) i dopiero na karton liście.Na grządki liście dam bezpośrednio.Nawet jak jest tam jakiś chwast to z miękkiej żywej ziemi wyjdzie przy pieleniu jak z masła.Wszędzie tam gdzie wysypywałam liśćmi miałam super ziemię.Mięciutką i żyzną.Poziom gruntu się podniósł dzięki tej mojej ziemi liściowej.Same plusy.Mam jeszcze trochę tych liści,ale podejrzewam że może mi zabraknąć.Mimo że zrezygnowałam z wysypywania cisów na rzecz warzywnika to jednak rabatę przy kuchni pod kanny i dalie muszę wysypać.Zresztą rabatę różaną też.
   Plany planami a rzeczywistość swoją.Mam tylko nadzieję że będę miała wyższe plony.Powysiewam też pomiędzy warzywa kwiaty które pomagają chronić przed robalami:aksamitkę,nagietka,nasturcję.Same pomarańczowe kwiatki :D.Do tej pory siałam je tylko w ziołach.Trochę się zmieni.Pocieszam się myślą,że może nie będzie oszałamiających plonów,ale będzie mniej pielenia :D.

   Na zdjęciu podwyższone zagony w trakcie realizacji.

sobota, 5 grudnia 2015

liście,złoto Matki Ziemi...

   Wielu z nas nie docenia liści.Jesteśmy zachwyceni soczystością wiosennych liści,złotem,czerwienią liści jesiennych.Niestety gdy spadną zaczynamy ich nienawidzić.Bo trzeba coś z nimi zrobić.Zniszczą nam trawnik,kostkę.W rynnach blokują odpływ wody i w razie deszczu leje się przez rynny po ścianach zamiast przez spusty.Jesteśmy na nie wściekli.Bo nie dość,że pracujemy w pracy to jeszcze w domu trzeba zacząć grabić.Człowiek przytuliłby się do kocyka z ciepłą herbatką a tu liście nas gonią z kanapy do roboty.

   Zmieniając swoje nastawienie do liści będziemy przyjemnie spędzać czas przy ich grabieniu i wykorzystywaniu.Nie ma nic przyjemniejszego jak dotyk żyznej ziemi liściowe.Oczywiście mówię tylko o ogrodnictwie :D
   Od lat kilku.Odkąd zaczęłam czytywać książki o uprawie ekologicznej uwielbiam liście.Nie mogłam patrzeć jak w pierwszych latach po mojej przeprowadzce teściówka paliła liście.Nie wiedziałam wtedy co z nimi zrobić.Gdy zrobiłam kilka rabatek kwiatowych już wiedziałam co.
   Na początku wysypywałam trocinami.Trociny jednak trzeba zkądś
przywieść.Nie chcą dawać,trzeba płacić.Liście mam na wyciągniecie ręki.4 duże klony ponad 40 letnie,18 leszczyn,3 orzechy,2 małe lipy(oj urosną niedługo)2 dęby i jeszcze zapomnianego żółtego klona

+wierzbę i było jeszcze 5 sumaków octowców.Niestety zmarzły 3 lata temu i w ich miejsce są malutkie katalpy.Ale liście mają taaaakie duże.
   Mając tyle drzew liściastych mam za mało liści.Wysypuję pod każdy kwiatek,krzaczek i iglaczka.Wysypuję całe rabaty.Przez następny sezon pięknie się rozkładają i mam 2w1.Brak pielenia,lub sporadyczne oraz piękną nawiezioną glebę.

           

   Tamtej jesieni liście wrzuciłam do czarnych worków i zostawiłam samopas.Tej jesieni miałam nie do końca rozłożoną ziemię,ale mi to nie przeszkadza.Przesadziłam wszystkie domowe kwiaty w moją ziemię.Nie kupiłam ani woreczka.O nie!Mam już dość byle czego.Każda ziemia którą kupuję jest do niczego.Rośnie na niej białe coś.Woda nie chce się utrzymać w ziemi  tylko przelatuje do podstawki.Rośliny marnieją.Powiedziałam dość.Moja ziemia jest przyjemna w dotyku,mięsista,pachnąca.
   W tym roku wykorzystuję liście jeszcze w innym celu.Stworzyłam sobie 3 podwyższone zagony w warzywniku.Część wypełnienia zagonów to oczywiście liście.Przerobią się na piękną ziemię.Warzywa będą miały co jeść.A ja będę miała mniej pielenia.

 Na ostatnim zjęciu moje podwyższone rabaty w trakcie tworzenia.W tym momencie są całe zasypane liśćmi.Jeszcze nierozłożony kompost i warstwa wierzchnia ziemia.

piątek, 6 listopada 2015

koniec sezonu...

   Sezon zakończony?uff
Mężu motał się od kilku lat.Co zrobić z jabłoniami:wyrwać czy zainwestować?W końcu się zlitował nade mną i wyrwał!!
   Od kilku lat motał się ze źle posadzonymi,źle zaszczepionymi i źle prowadzonymi jabłoniami.Żal było wyrwać i żal nadal dbać.W końcu wyrwał.Na to miejsce posadzi wiśnie.
   Najpierw jednak zadba o pole.Donawozi obornikiem i głęboko zaorze tzw.głęboszem.Błędy popełnione przy jabłoniach naście lat temu mściły się na nim lata.Złe podkładki i złe szczepienie.Złe sadzenie i początkowe błędy w dbaniu dały finał w tym roku:wyrwane drzewa.Nie trzeba słuchać osób które się nie znają i twierdzą,że samo urośnie!
   Nic to.Mężu bogatszy w doświadczenie i biedniejszy o "parę zł".Teraz już wie co z czym się je i już sam da radę z wiśniami.Bo na tym to on się zna jak ta lala!Wiśnie rosną jak złoto a i plon jest zadowalający.Plantacja wiśni zwiększy się o 1.7h.
   W końcu doczekałam się męskiej decyzji o wyrwaniu badziewia.Teraz czeka mnie tylko sadzenie i pielenie.Uwielbiam to drugie!

Tylko jak kwitły były piękne!

czwartek, 18 czerwca 2015

kwiaty czarnego bzu...dar natury

   Od wielu lat robię jesienią sok z czarnego bzu z dodatkiem malin.Panaceum na odporność i chorobę.Kiedyś robiłam tylko z bzu.Nikt nie chciał pić.Po dodaniu malin piją wszyscy.Nawet Julia.
  W tamtym roku za późno zorientowałam się i nie zrobiłam nic z kwiatów czarnego bzu.Tylko trochę nasuszyłam.W tym roku wyruszyłam na zbiory z dużym pojemnikiem i nazbierałam go 2 razy po brzegi.


   Bez jest piękny.Taki nieskazitelny.Pachnie mocno.Zdominował w moim domu wszystkie inne zapachy.Niektórym się nie podobał.Ja lubię i wąchałam zadowolona.

                        MIÓD Z KWIATÓW CZARNEGO BZU:
*40 szt.baldachów
*3.5l.wody
*3.5kg.cukru
*sok z dwóch cytryn 
*10 g.kwasku cytrynowego
Kwiaty odcinamy z łodyżek.Im mniej łodyżek tym lepiej,ale bez przesady.Zalewamy wodą.Gotujemy w płytkim garnku z 10 minut i zostawiamy na noc do naciągnięcia.
   Odcedzamy i dodajemy resztę składników.Gotujemy na małym ogniu,zbieramy szumowinę.
   Po godzinnym gotowaniu zmniejsza się ilość wody i syrop się zagęszcza.Trzeba wyczuć moment kiedy będzie dość.Jak odparowałam w tamtym roku miód z lipy to łyżki wbić nie mogłam.W tym roku udało mi się idealnie.Odparowałam tylko tyle i wystarczyło.
   Miód nabrał wyrazistego koloru i był słodziutki jak prawdziwy.Przepyszny.Można wyżerać łyżkami na kanapkę.Można do herbaty,można jeść w chorobie.Dowolność wszelka.

                          WINO Z KWIATÓW CZARNEGO BZU
*40 baldachów
*2 garście rodzynek
*1l.soku pomarańczowego
 *2 cytryny sparzyć wyszorować cienko obrać,wyrzucić białe spod skórki i pokroić cytrynę na plastry
*2 l wody
*drożdże piekarski
Wszystko zlać do balonu z rurką i zostawić na 3-5 dni.Drożdże zjedzą cukier z rodzynek i soku.Po tym czasie odcedzić.Wlac do balonu 15 litrowego i :
*1.5 kg cukru rozpuścić w 2l .wody wlać gdy wystygnie do balonu.
*10 g.czarnej herbaty zalać i po ostygnięciu odcedzić i dolać do balonu.
Po kilku dniach gdy fermentacja prawie ustanie :
*1.5 kg. cukru rozpuścić w 2l wody i znów wlac po ostygnięciu.Dopełnić balon do 11l wodą.Zlać po ustaniu fermentacji do butli aż pod korek żeby było jak najmniej powietrza.Można zasiarkować i dosłodzić wedle uznania.Ja podgrzewam wino do 80 st.C i to zabija drożdże.
Winko lecznicze i pyszne.Moje jeszcze pracuje,ale zaraz dodam drugą partię cukru.Smacznego.

                            
                                   SYROP NA KASZEL:

*50 baldachów
*3 kg. cukru
*10 g. kwasku cytrynowego
*2 l.wody
*laska wanilii
Kwiaty odciąć z łodyżek,zalać gorącą wodą,dodać cukier i kwasek + rozciętą laskę wanilii.Odstawić na 2 dni.Przecedzić,zagotować.Rozlać wrzątek do butelek i gotowe.
Uwaga:W pierwszym przepisie z którego korzystałam mowa była o tym żeby kwiaty zalać wodą bez cukru.Nie polecam.Kwiaty bez cukru spleśniały.Musiałam robić drugą partię.


   Kwiaty czarnego bzu także ususzyłam.Zebrałam po 10 baldachów w kiść i powiesiłam na strychu.Będą jak znalazł do herbatek,toników i szamponów. 






   Maj był bardzo pracowity.Zrobiłam jeszcze syrop z pędów sosny,ale o tym innym razem.Jeżeli ktoś ma pod ręką kwitnący czarny bez to warto go chociażby nasuszyć.Mało to pracowite,a w zimę może się przydać.

Powodzenia.



wtorek, 12 maja 2015

diagnoza Werki...

   Diagnoza Werki po koszmarnie drogich badaniach też jest nie za ciekawa.Badania wskazują na insulinooporność.Nic fajnego.Z tego miejsca jest tylko krok do cukrzycy 2 typu a potem już z górki.Cały wachlarz chorób towarzyszących i to nie po latach.Tylko od razu jak zacznie się cukrzyca.
   Werka się przejęła.Zaczęła słuchać co do niej mówię o diecie.Nie puszcza mimo uszu tylko stosuje się do zaleceń pani doktor.Wiadomo,że to tylko dziecko i nieraz sobie odpuści.Dorosły odpuszcza a co dopiero dziecko.Mimo to ma świadomość,że jak się zepnie to da radę.
   Za miesiąc znów badania.Jak wyjdą takie same lub nie daj Boże gorsze to zacznie zażywać leki uwrażliwiające komórki na insulinę.
   Zrobiłam ostatnio winko z mniszka i będę jej podawać bo będzie pomagać na kilka problemów.Oby skończyło się tylko na strachu.
   Pobrano jej 8 takich probówek.Kłuto 3x,mało nie zemdlała.Oby to już koniec.

niedziela, 10 maja 2015

wino z mniszka-cud,miód i orzeszki...

   Zdrówko przede wszystkim.A jeżeli można połączyć to z przyjemnością picia wina.To czemu by nie?
Wszelkie przepisy jakie znalazłam w necie miały w składzie drożdże do białego wina.U mnie bywa różnie z tymi drożdżami,a że wino Ciociosan wychodzi mi rewelka na zwykłych drożdżach piekarskich to zaryzykowałam i mniszka.
   Najpierw nastał czas na zbieranie kwiatuszków.Nie bawiłam się ceregiele:uzbierałam lekką ręką z 8 litrów.Micha 10l.więc oceniłam na oko,że tyle będzie.
   Łąka w ogóle nic nie straciła ze swojego uroku.Nadal żółta:
   
                                    WINO Z MNISZKA:

*7-8 l. mniszka
*6 l. wody 
Zagotować,zostawić na noc.Wlać do 15 l. gąsiorka.
Dołożyć do gąsiorka:
*garść rodzynek
*5 l. wody zagotowanej i ostudzonej z 2 kg. cukru
*1 pokrojoną pamarańczę (sparzyć,wyszorować)
*3 średnie cytryny (j.w.)
*opakowanie drożdży spożywczych
Wstawić rurkę fermentacyjną i patrzeć jak pięknie bulgocze.
Jak przestanie bulgotać zlać przez sito lub tetrówkę(nową!).
Wlać z powrotem do gąsiora i poczekać z 4 tyg. aż zrzuci osad na dno.Potem zlać znad osadu rurką i rozlać do butelek.Leżakowanie około roku.Jak wszystkich win.
   Zaleca się żeby wino z mniszka spożywać 3 x dziennie przed posiłkiem 25 ml.

   A teraz info.Na co mi ten cymes.Otóż wino z mniszka jest świetne:
*pobudza trawienie
*wpływa pozytywnie na poziom cukru we krwi-polecany przy skokach cukru i dla diabetyków
*zapobiega kamicy nerkowej
*zmniejsza zatrzymywanie wody w organiźmie- wspomaga odchudzanie
*pomocny jest przy chorobach wątroby,pęcherzyka
*oczyszcza organizm z toksyn i związków azotowych w trakcie odchudzania i walce z otyłością
*dobry przy miażdżycy i za wysokim cholesterorze 
*ma działania antyoksydacyjne,zapobiega nowotworom
*pomaga na infekcje dróg moczowych 
*reguluje miesiączki i jajeczkowanie!!
Poza tym :

mniszek jest źródłem fitosteroli,kwasów organicznych,witaminy A,B1,C,D,soli mineralnych,głównie potasu,magnezu i krzemu,cukrów w tym inuliny.Liście i kwiaty bogate są w flawonoidy i karoteniody zawierają też kwas foliowy.

   Jestem zachwycona właściwościami tej niepozornej roślinki którą się tępi bo pleni się jako mszyce wiosną.Zawsze lubiłam patrzeć na mój trawnik który był żółty od mlecza.Nic to,że potem cały świat był w dmuchawcach i wszędzie na rabatkach rosły nowe mniszki.Łąka wyglądała cudnie.W sadzie zresztą też pięknie.
   Zawsze straszono mnie,że te gorzkie mleko jest trujące.A nawet ono leczy bo świetne jest na kurzajki i brodawki.Cała roślina to samo zdrowie a ja zachwycałam się tylko jej urodą.Teraz będę też zachwycać się winem bo miodek już robiłam 2 lata temu. Smaczny i właściwości również wspaniałe.Nie doceniałam go.Teraz już wiem co mam w spiżarni. 

środa, 29 kwietnia 2015

sezon rozpoczęty...

   Mężu rozpoczął już dawno.Cięcie,wykaszanie,opryski,nawóz to jego część pracy.Ja zaczęłam u siebie w ogródku:posiałam warzywka,po raz pierwszy wczoraj kosiłam trawkę o wysypywaniu liśćmi lub pieleniu nawet nie warto wspominać.W moim władaniu jest pół hektara ogrodzonego terenu.Większość prac ja wykonuję,ale wykaszanie kosą miejsc niedostępnych lub pryskanie grusz lub leszczyn zostawiam mężowi.
   W tym roku mąż postanowił,że nowe nasadzenia będą 2 lata pielone.Na jesieni machneliśmy półtora hektara wiśni i teraz trzeba wąskim paskiem przy nich zdziabać motyką.Średnio co 10 dni taka frajda mnie czeka.Drzewa wtedy będą lepiej rosły ponieważ pryskając przy nich rundupem istnieje niebezpieczeństwo,że załapią trochę na korę i wtedy "stoją"w miejscu i nie rosną.Są takie zapyziałe z małymi przyrostami.Żal na nie patrzeć.I każdy rok bez owoców to rok w plecy ,bez kasy.
   Mężu jak postanowił tak zrobił.Niestety planował zrobić to czyimiś rękami,a żona wmanewrowała go w robotę osobiście.Czego jak czego,ale pielonki to nienawidzi.Wiadomo,ja też niezwyczajna takiej pracy,więc postanowiłam,że lepiej 3 dni popracować po pół dniówki niż hetać cały dzień.Mężu po pierwszym dniu stwierdził,że to jego ostatnia bytność na polu z motyką.Ostatecznie ogarniemy po raz pierwszy razem a potem donajmę sobie sąsiadkę i też systemem półdniówkowym z nią ogarniemy.Ponieważ ja mam do opieki własnego berbecia a ona pilnuje u kogoś.Co jak co,ale Julka wytrzyma z babcią do obiadu,ale cały dzień to katorga.Strasznie mamina się zrobiła.
   Dziś drugi dzień pielenia.Pierwszy był w poniedziałek.Jak wróciłam to ogarnęłam obiad i poszłam zbierać mniszek na wino.Oczywiście udało mi się nawet nastawić zanim Julka się obudziła.Wczoraj męża nie było to wymyśliłam sobie koszenie trawy(żeby przypadkiem nie odpocząć).Dziś po pieleniu wzięłam się za pielenie w warzywniku.Zostały mi jeszcze ścieżki do ogarnięcia a deszcz nie próżnuje i podlewa chwasty które zaraz mnie zarosną.I znów nie odpoczęłam.Bo jak córa wstała to trzeba było za nią pobiegać,a że babcia nie wyjdzie z nią na dwór to kicałyśmy na dworku.Jutro będzie lepiej bo tatuś trampolinę skręcił i można będzie do kojca ją wsadzić.hihihi
   Jutro ostatni dzień dziabania i powtórka za 10 dni.Żyć nie umierać.Mężu pocieszył mnie,że jak skasuje mocno niedochodowe jabłonki i stare wiśnie to będzie 2 hektary do pielenia.I tak na stare lata człowiek w pole poszedł do pielenia.Pocieszające są dwie sprawy:
pierwsza-że to u siebie i można zejść z pola jak się ledwo żyje 
druga-trochę ruchu się przyda bo człowiek lepiej wyglądał tuż po urodzeniu dziecka niż teraz .Oj zapuściłam się w tą zimę.
   Moje narzędzie pracy.
   To zaś nasadzenia młodego sadu który teraz jest już do likwidacji.Rzędy ciągną się pół kilometra a całość ma 3 hektary.
Muszę zrobić zdjęcie teraz młodego sadu który kwitnie.Poezja.Na murawie żółto od mlecza a na drzewach biało od kwiatu.

PS.Zrobiłam dziś zdjęcie kwitnącego 6 letniego sadu.Proszę państwa Łutówka w pełni kwitnienia:
 

wtorek, 21 kwietnia 2015

Wyzwanie Wdzięczności ...

   Jakiś czas temu wpadłam na chwilkę na facebooka i zajrzałam na profil mojej młodej znajomej.Dziewczyna w 1 klasie liceum,poukładana,chodząca na Oazę.Znalazłam na jej profilu Wyzwanie Wdzięczności.Przez 7 dni trzeba pisać za co jest się wdzięcznym i co dzień nominować 2 osoby do tego żeby pisały.
   To było piękne.Młodzi ludzie zatrzymali się na chwilę i pomyśleli za co są wdzięczni.Tak rzadko to robimy.Częściej skupiamy się na tym czego nam brak,na co jesteśmy wściekli,źli i czego potrzebujemy.
   Mam taki zwyczaj.W niedzielę w kościele po komunii nie klepię modlitw tylko dziękuję Bogu za jego dary.Za dobro które mnie spotkało,za ludzi którzy mnie otaczają.Za złe rzeczy bo bez nich nie byłabym taka jaka jestem.Za każdą chwilę mojego życia,tę dobrą i tę złą.
   Zawsze jest za co dziękować i być wdzięcznym.Bo to jacy jesteśmy wynika z wszystkich naszych doświadczeń.Nawet bardziej z tych złych,niż tych dobrych.Bo dobre jest łatwe.Złe trzeba przetrwać,przerobić,podnieść się i silniejszym iść dalej.Złe doświadczenie bardziej kształtuje naszą osobowość,więcej się uczymy.Złe doświadczenia motywują nas do zmian.Do wyjścia ze strefy komfortu i pójścia dalej.
   
 

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

mój kawałek świata...za oknem

   Zlew w mojej kuchni stoi przed oknem.Okno wychodzi na tył domu i tam znajduje się rabatka i sad.Ile ja się naoglądam zwierzaków przez to okno,to moje.
   Bywały już u mnie bażanty,ptaszki drobne różnej maści.Zadomowiła się u mnie na świerku wiewiórka i przychodzi na orzechy pochowane w liściach i do poidełka dla ptaków zagląda.Naoglądam się ja ich na co dzień.Nazachwycam i napstrykam zdjęć lub nakręcę jakiś film.

   Jak ktoś ma wenę,zapraszam:
 kąpiel szpaka
 wiewiórka w poidełku
 a podobno nie ma pszczół

piątek, 13 marca 2015

nie znasz dnia ani godziny kiedy dopadnie cię...choroba

   To co dopadło mnie w środę wieczorem to paskudztwo.Najgorszemu wrogowi nie życzę.
   Wieczorkiem Julka położona spać.Wykąpałam się jak człowiek.Ległam na łóżku odebrawszy najpierw pilota mężowi i zjadłam kolację.
Zaczęło się niewinnie.Ot pobolewało w prawym boku na dole.Nic to,normalka.Zaczęło bardziej.No to no-spa,rodzina podała i grzecznie łyknęłam.Co potem się działo to szkoda opowiadać.Skończyłam na SORZE.Ketonal z nospą w kroplówce nie pomógł.Pan dr. z badań wywnioskował zapalenie dróg moczowych i finito.Dał receptę i rano wykopał.Wyprosiłam jeszcze jeden ketonal bo jednak trochę pomógł.ale zanim mąż przyjechał to minęło półtorej godziny i ketonal przestał działać.Ból wrócił.Mąż zadecydował,że trzeba usg zrobić prywatnie.Cudem umówiłam się za następne półtorej godziny i pojechaliśmy do szwagra bo bliżej.Za pół godziny kazałam się znów wieźć do szpitala bo nijak nie dało się wytrzymać.Zanim mnie przyjęli to trochę minęło.Lekarz zaordynował usg,ale dopiero o 16.30 a tu 11 była i dooopa.Podłączyli mi kroplówę.Tym razem pyralgina i nospa i po 15 minutach jakby ręką odjął.Przestało boleć.Mężu umówił się z lekarzem,że zawiezie mnie na umówione usg.Dr. zalecił chociaż 15 minut tej kroplówy i miał rację.Pomogła.Z usg wyszło,że mam kamyczek w nerce i tak fajnie dał mi czadu,że hoho.Zanim jeszcze było wiadomo czarno na białym(a lekarz podejrzewał,w końcu zlecił usg)to cieszyłam się do nigo,że kroplówka pomogła.On na to ,że wie co dać bo ma to samo.
   Poprzedni dr.poleciał na łatwiznę.Dał złe leki i nie zlecił usg.Całą noc się męczyłam bez sensu.Pominął koszmarne wymioty i nie skojarzył ze sobą faktów.A wymioty były takie,że jak wypiłam łyk wody to myślałam,że żywot skończę i dziś bolą mnie mięśnie.
   Teraz czeka mnie wizyta u lekarza i rozkruszanie gada.Dobrze,że malutki.Nie zazdroszczę tym co mają większe.Koledze męża mieli zrobić tylko 3 dziurki.Okazało się że ma 2 cm i uszkodził parę rzeczy.Suma sumarum facet został rozorany od pępka po kręgosłup prawie.Tragedia.
   Mnie załatwił taki maluśki.
 

sobota, 28 lutego 2015

nalot gości...

   Goście wpadli wczoraj i wypadli dziś.Wpadli jak po ogień.Gwar i rejwach był totalny.Dziś cisza,spokój.Przeglądanie gazetek i ...spanie!Starszą córę bolała głowa(oby tylko,to bo całe towarzystwo kichało) a ojciec rodziny zmęczony na maxa to odsypiał chłopina na kolanach żonki położywszy głowę swoją.Żonka dopadła pilota i tyle widziałam gości.Do 17 pospali,potem pojedli i pojechali.
   Może ja jakaś niedzisiejsza jestem.Może wymagająca za bardzo.A może wyobrażenia mam spaczone.Jakoś inaczej jawi mi się wizyta kiedy nie widzimy się częściej jak raz na pół roku.
   Wyobrażam sobie dyskusje.Nie po świt bo ja już zdrowia do nasiadówek takich nie mam.No niech będzie do północka.Potem szlus bo ledwo na oczy widzę i nie mam weny rozmawiać.Raczej te dyskusje wyobrażam sobie przy wspólnych czynnościach,np.przygotowaniu michy lub piciu kawusi.Gadamy i narzekamy i tak w ogóle.Miło ma być.
   Przewidując sprawę ugotowałam wczoraj gar grochówy i dziś zapodałam.Wiedziałam,że skończy się na samotnym siedzeniu w kuchni i pichceniu obiadu dla 10 osób.Uniknęłam tego.Może nie był to wykwintny obiadek z 2 dań z deserem(chociaż deser był:lody i sorbet truskawkowy).,ale chociaż nie jestem wściekła,że znowu się nacharowałam a towarzystwo odpoczywało i nic palcem nie kiwnęło żeby pomóc.Tym razem ja też posiedziałam przed telewizorem i miałam w nosie.Chociaż się nie rozczarowałam,jak to zwykle bywało.
    Mąż mówi,że za dużo oczekuję i dlatego się rozczarowuję.Nie mam rodziny:brata na którego można liczyć,siostry z którą można by pogadać od serca.Przyjaciółki w najbliższej okolicy.Ot myślałam,że Ona trochę zapełni to miejsce.Kiedyś tak myślałam,nadal mam taką nadzieję.Niestety wpada się wygadać,opowiedzieć co i jak z budową i już.
  Mam niedosyt.Mam braki.W kontaktach międzyludzkich.

piątek, 13 lutego 2015

starość nie radość...

    Tak sobie nie uprzytamniałam.Czas płynie,ale tak jakoś koło mnie.Ja mam małe dziecko i czuję się młoda duchem.Zabiegana w pieluchach,kaszkach cały czas myślałam że mam dopiero 38 lat.Taaa ,miałam jak urodziłam Julkę teraz ona kończy w lato 2 latka a ja co ??Nadal 38?Nic z tego.Byłam na fejsie i komentowała czyjś wpis.Strzałka znalazła się na moim profilu przy komentarzu i tam stoi jak wół:ma 39 lat.
Znaczy się że w tym roku kończę 40 !!!OLŚNIENIE.
   A ja tak sobie planowałam,że może machnę jeszcze jedno dziecko przed 40!I napomknę delikatnie,że liczę na jakąś imprezę niespodziankową z tej okazji.A tu kicha.Nic się nie da.Kobyłka u płota.Finito.Jakoś tak niepostrzeżenie minęły mi te 2 lata.
   Po prostu szczęśliwi czasu nie liczą.
http://babeczka.zuzka.pl/2013/09/tort-czekoladowo-mietowy-pafki/ 
I mam ochotę zaśpiewać:Czterdzieści lat minęło jak jeden dzieeeń!
Ale to dopiero w czerwcu.

wtorek, 10 lutego 2015

dzień powszedni...

   Dzień jak co dzień.W sumie dopiero 13,ale już widać różnicę.Julka ma w zwyczaju kłaść się spać w dzień po około 4 godzinach od wstania.Jak wstanie o 6 to spać idzie mniej więcej koło 10 itd.Dziś moje dziecię miało pod górę.Od kilku dni ma rozwolnienie.Raz -dwa razy dziennie.Tragedii nie ma ,ale jednak coś się dzieje.Najpierw zwalałam to na duże ilości soku(babcia na herbatę zieloną).Po odstawieniu obu nadal było tak samo.Kupiłam kaszkę ryżową i może pomoże.Po za tym od 2 dni dostaje kropelki z dobrymi bakteriami.Dziś jeszcze nic nie było,ale za to głód był koszmarny.
   Moje dziecię jest genialne do usypiania.Przebieramy się,wkładam ją w śpiworek,zanoszę na górę do jej łóżeczka.daję smoka(wiem wiem,ale dokąd będzie spać w dzień będę dawać) i zostawiam samą.Są takie dni kiedy uśnie od ręki.Wieczorem to już żadnych oznak kicania w łóżku nie ma .Od ręki usypia.W dzień jest różnie.Raz uśnie padnięta od razu,raz kica i trzeba przeprowadzić karmienie,dopajanie i śpi.
   Dziś po tej rewolucji  była nie do utulenia.Głód panował wszech obecnie.Dwa razy znosiłam,dokarmiałam,dałam lalę żeby ja uśpiła.W końcu padła z żalem o 12 bo zmęczona była totalnie.Wstała dziś koło 5.30.Po 6 i pół godzinie nie spania w końcu padła.Szok.
   Usypiała 3 godziny.W tym czasie przebywała cały czas w swoim łóżeczku sama.Po za dokarmianiem kiedy była z nami w kuchni.Ona lubi swoje łóżko,lubi spokój i ciszę,lubi samotność i odpoczynek od bodźców.Zawsze taka była.Nie utulała się w ramionach bujana i z kołysanką,tylko zaczynała wtedy bardziej narzekać i płakać.Utulała się jak wychodziłam z pokoju,sama.
Dziwnie mi z tym było na początku.Człowiek chciałby przytulić,bo przecież płacze i coś jest nie tak.A tu klops.Dziecko utula się samo w łóżeczku.Co dziecko to inne obyczaje. 
   Wercia była inna.Wiele lat usypiała w moim łóżku.rysowałam po pleckach,głaskałam.Potem było opowiadanie bajek i czytanie.Chociaż bardziej wolała opowiadania.Miałyśmy takie dwie serie opowiadań.Jedna była o dinozaurach a jak się znudziła to wymyślałam przygody o piesku Śmieszku,kotku Psotku i myszce Franciszce.Te opowiadania trwały latami.Nieraz wracałyśmy do dinusiów,nieraz czytałam.Wiele razy usnęłam w trakcie opowiadania i śmiałyśmy się razem,że gadam od rzeczy przez sen.Wiele razy usnęłyśmy razem i maż ściągał mnie do sypialni.Było miło. 
   Mam nadzieję,że jak Julcia podrośnie to trochę zmieni swoje przyzwyczajenia.Będziemy razem usypiać i opowiadać bajki.
Będzie pięknie.

piątek, 6 lutego 2015

planujemy...


    Człowiek w zimie to hopla może dostać.Roboty w polu nie ma to i głupoty do głowy przychodzą.W domu też spokój:dziecko sypia od 18 do rana.Jeszcze ze 2-3 godziny pośpi w dzień.Żyć nie umierać.
   I przychodzi człowiekowi do głowy pomysł za pomysłem i realizuje go.Bo czemuż by nie?Robótki ręczne lubię,wycinanie,bawienie się w spinanie lub wklejanie stron.Już nie jeden almanach stworzyłam z różnymi informacjami.Największe są 2:jeden ze starych czasów-tylko li z kosmetykami naturalnymi bez konserwantów w ogóle,imienniki,kamienie szlachetne i tym podobne rzeczy.Drugi ostatnio zapisany i obklejony kalendarz z kosmetykami współcześnie naturalnymi:
    Jak widać na zdjęciu,ledwo się zamyka.Zapisany już w 3/4 i jeszcze mam parę stron do wklejenia lub przepisania.
    Wpadłam ci ja dziś na stronę kobietki skorej do planowania.I dalej czytać i szukać.Szukałam odpowiedniego planera dla siebie.Nie znalazłam.Postanowiłam więc zrobić sama.Otworzyłam offica i kombinowałam.Teraz wystarczy tylko wydrukować na czarno-biało(wersja minimalistyczna) lub iść do ksero kolor i machnąć sobie full wypas.Sie zobaczy jaka opcja wygra.
   Załączam moje prace do ściągnięcia.Jak ktoś ma wenę poplanować sobie życie to voila:
 http://chomikuj.pl/lucysia11/Dokumenty

Przykro mi inaczej nie umiem wkleić tych dokumentów.Robione w Office Power Point.Jeżeli ktoś ma ochotę to proszę,to tylko kilka kb a może się przydać.Różnią się kolorami,kart mają po 21 w formacie A5.Przykłady:


żółty



różowy


stalowy


szary

poniedziałek, 2 lutego 2015

gimbus?


   Wczoraj oglądałam miasto kobiet i tam między innymi był wywiad z młodą 14 letnią panienką-gimnazjalistką.Pan psycholog dowodził,że my rodzice żeby utrzymać kontakt z gimnazjalistą musimy za nimi nadążać.Musimy wiedzieć czego szukają w necie-bo to ich świat.jak po nim się poruszają i co dla nich ważne.Jeżeli odpuścimy to kontakt odpłynie w siną dal i będziemy mieć problem z porozumieniem.
   Moja Wercia jest już tuż tuż od gimnazjum.Tylko semestr,egzaminy i gimnazjalistka pełną gębą.Na razie nadążam.Świat internetu nie jest mi obcy.Umiem się w nim poruszać.Może interesują nas inne sfery netu,ale wspólny mianownik pozostaje.
   Na razie to ja prowadzę za rękę i pokazuję drogę.Ja wgrywam różne programiki i wyznaczam granice udostępniania prywatnego życia w sieci.Technika jeszcze mnie nie przerosła.Na pewno nadejdzie taki dzień w którym to ja będę musiała pytać o radę moje dziecko.Oby nastąpiło to wtedy kiedy poradzimy sobie we wzajemnych kontaktach nawet jak już technika mnie przerośnie.Oby jak najpóźniej.

Plik:Gimbus.gif
gimbus

czwartek, 15 stycznia 2015

trzy wspomnienia bez których nie byłabym tu gdzie teraz jestem...

   Manufaktura Radości podała dalej tę zabawę we wspomnienia.
Pomyślmy.Moje trzy wspomnienia dzięki którym jestem tu gdzie jestem:

   Pierwsze
Odkąd pamiętam podstawówka opierała się na myśli,że chcę zostać krawcową.Podążyłam tym torem.Nadal lubię tworzyć swoje projekty,ale to nie była praca dla mnie.Po 8 godzin schylona przy maszynie.Mimo,że nie poszłam tą drogą,odbyłam wiele wędrówek w poszukiwaniu pracy w tym zawodzie.Gdybym ich nie odbyła nie skończyłabym w restauracji gdzie poznałam kogoś kto zmienił moje życie.
   
   Drugie
Ktoś poznany w owej pechowej restauracji zaproponował mi pracę technika w szwalni.Byłam młoda,miałam 20 lat a pracowałam nad konstrukcją,robiłam za krojczego i głodowałam.Wiele łez wylałam przez te pamiętne 4 lata.Pracowałam bez pensji bo kochałam.Przeżyłam ogromną niepowetowaną stratę i odeszłam.Tak jak stałam,z tobołkiem własnych ciuchów,bez niczego.Z dziurą w sercu i nadzieją na lepsze.
   
   Trzecie
Dzięki drodze jaką szłam poznałam dobrą  i uczynną dziewczynę.Pomogła znaleźć mi pracę,dzięki niej znalazłam mojego męża.Ot przyszedł przywitać się kolega z koleżanką ...i został ze mną.W Boże Narodzenie minęło już 15 lat.Dzięki niej poczułam się lepiej.Odnalazłam wiarę w siebie i drugiego człowieka.Do tej pory towarzyszy mi w moim życiu.Wzajemnie podawaliśmy swoje dzieci do chrztu.Nasze rodziny związały się na całe życie.
   Znalazłam swój DOM,swoje miejsce na ziemi.Swoją przystań i rodzinę.Nie mam nic cenniejszego jak ONI.Moja RODZINA jest moim skarbem.Gdybym nie szła moją drogą,nie byłabym Tu gdzie teraz jestem.Byłabym innym człowiekiem z innymi wspomnieniami.
Zawsze patrzyłam na życie właśnie przez ten pryzmat.
 

piątek, 9 stycznia 2015

z nowym rokiem...nowe choroby

   Z nowym rokiem moja starsza córa stwierdziła,że już czas na nową chorobę.Nic to,nie wystarczy nam super alergia dzięki której ze 2-3 razy w roku łapie zapalenie oskrzeli+ewentualnie zapalenie płuc.Czas na nowe działa.A te mi się w ogóle nie podobają.
   Byłam dziś u lekarza rodzinnego.Wysłała nas do endokrynologa i tu zadecydują dopiero co tam w trawie piszczy.A że piszczy to już wiadomo.Mam nadzieję że cichutkim mysim pii i że damy radę ogarnąć temat bez większych strat własnych.
   Podoba mi się za to podejście Werci do tematu.Spokojne,opanowane i zero paniki.Spokojnym głosem tłumaczyła mi dziś jak jechałyśmy do miasta,że jakby co to przecież trudno,najwyżej operacja i po prostu luz.Bo przecież mamo ty też to miałaś i jest ok.Nie spodziewałam się takiego podejścia do sprawy młodej dziewczyny.Jestem pełna podziwu dla jej spokoju.I bardzo jestem z niej dumna.Bo grunt to spokój i profilaktyka.

wtorek, 6 stycznia 2015

kocham cię...

   Mam ci ja córkę w wieku przejściowym.No cóż wielkimi krokami zbliża się nieubłaganie dzień 13-tych urodzin.Zmienia się panna,oj zmienia.Znika w swoim pokoju,więcej na facebooku przebywa.Zapomnij matka o grach planszowych,karcianych czy inszych.No cóż mam nadzieję,że młodsza Julcia przejmie trochę z zapału jaki Wercia miała do gier wszelakich.Na razie mam spokój,choć nie powiem żeby mnie cieszył.
   Kłóci się to moje pannisko jak talala.Ja A-ona B,ja w tę-ona  wewtę.No cóż jakoś musimy przeżyć burzę hormonów,bunt nastolatki i głupoty wszelakie imające się panny w oślim wieku.
   I tylko pociesza mnie ta radość w głosie i oczach jak przybiega do mnie ni z tego i owego.Daje po pysku buziakiem i woła
                          "Kocham cię mamo!" 
Odwraca się na pięcie i ucieka do własnych spraw.
Wtedy wszelkie "ale" chowa się do szafy i zostaje jak do tej pory było: kochające się dwie dziewczyny.Bo przecież tego nikt nie zmieni.Nawet morze kłótni.

poniedziałek, 5 stycznia 2015

przeniosłam post o kosmetykach...

   Post o serach trafił na inny blog.Rozdzieliłam dwa kierunki moich zainteresowań.Zobaczymy czy dam radę ciągnąć oba.
Zapraszam :
 kosmetyki naturalne-nowa podróż

Chciałam zachować czytelność,bałam się,że przepisy na kosmetyki uciekną mi gdzieś,pochowają się i nie będzie można łatwo ich znaleźć.