poniedziałek, 22 grudnia 2014

Święta


  W ferworze walki o fajne święta...usiadłam na dupie i mam w nosie.Jakie będą to będą ja się nie będę zabijać.
Starsza skończyła dopiero co antybiotyk,zalecenie miesiąc sterydów wziewnych-zapalenie płuc było.Ja jeszcze na antybiotykach,dychałam z gardła jak gruźlik a żołądek wywracał się na drugą stronę,już jest lepiej jednak od czasu do czasu to nawet antybiotyk przeżyję.
Mężu w szpitalu,ot wybrał sobie czas tuż przed Wigilią żeby na operację pójść.Na szczęście nic poważnego (mam nadzieję) tylko żylaczek 2 cm.średnicy do wycięcia.Pikuś ,Pan Pikuś!!
Nic to przed Wilią zjechała rodzicielka i naszła mnie na produkcji takowej choinki:
I powiem Wam tak,to była chwila relaksu i zapomnienia o choróbskach.Nie żadna męczarnia przy garach tylko mini ozdóbka.
I jest git,jest dobrze.Wilia przyjdzie i pójdzie a my padniemy na pysk.O nie,nie w tym roku.W tym roku makowiec kupiony,do tego szarlotka i serniczek i finito.Wiadomo postnie to tylko trochę potrzeba .Za to w święta obcykane mam że piekarnik robi za mnie robotę.Zawsze są takie mięsa,że pieką się same i lux.
   Tak więc życzę Wszystkim zaglądającym  ;
            ZDROWYCH WESOŁYCH ŚWIĄT Z RODZINĄ

piątek, 12 grudnia 2014

być eko ...



   Hmm.. człowiek zimą ma więcej czasu i kombinuje:piecze własny chleb,robi wędliny,przyprawy,ozdoby,decu i ostatnio kremy.
   Niby nic,a jednak chemia jest we wszystkim.W jedzeniu,piciu,kosmetykach,środkach do sprzątania i nawet w super świetnych ubraniach-polarach.Z wielu rzeczy zrezygnowałam,nie stałam się fanatyczką tylko li pieluch wielorazowych,używam jednorazówek na noc i chusteczki jednorazówki też są od lat w mojej torbie.Jednak dusząca i żrąca chemia łazienkowa jest bee,nie kupuję.
   Z jedzenia wybieram to co ma najkrótszy skład to samo kosmetyki.Dorastająca córka zmusiła mnie do weryfikacji kosmetyczki.Weroninia chce się już podmalować,chce stosować kosmetyki i muszę wybrać dla niej to co jej nie zaszkodzi a pomoże.Zaczęłam czytać,najpierw o kolorówce-bo tu jest nacisk młodzieży,potem o pielęgnacji.I cóż?Wiele młodych kobiet borykało się z niedoskonałościami cery oszalałej po super świetnych kosmetykach.Doszły do celu-pięknej buzi,ucząc się na własnych błędach i cierpiąc przy tym na pewno katusze.Znalazłam wiele blogów o naturalnej pielęgnacji,wiele przepisów i wiele sklepów proponujących składniki naturalne z których można zrobić kosmetyki łagodne dla cery problematycznej.
   Znalazłam,kupiłam i testuję.Najpierw na sobie i jestem na razie zadowolona.Nie robię na razie kremów,ale pierwsze sera są już w mojej lodówce.Prościutkie:jedno na bazie wody,aloesu i wit.C na dzień,drugie na noc z samych olei odpowiednich do mojej cery + żel hialuronowy i lecytyna z wit.A+E.Kupiłam duży olej z orzechów włoskich i olejuję nim włosy przed myciem.Dłużej są świeże.Popełniłam też błyszczyk dla Werci,podoba jej się strasznie.Usta błyszczą jak nie powiem co a dodatkowo długo zostaje na ustach i odżywia super.Dodatkowo będę stosowała na skórki u rąk.Straszne mam wiosną i po babraniu się w ziemi.Trzeba im pomóc na zaś.
   Wracam do tego z czym bawiły się nasze matki lub babki.Zero konserwantów,krótkie terminy ważności i mniej chemii.Nawet Julce się dostało.Zamiast umyć ją ostatnio jak zwykle jej dzieciowym mydełkiem to umyłam płatkami owsianymi w torebce z materiału.I uwierzcie mi dużo fajniejsza jest zabawa z płatkami które puszczają mleko.Woda robi się biała,mama pozwala ją pić,a nie burczy,że nie wolno bo bee z mydłem.Ciałko Julki tez bardziej nawilżone,dobrze że nie mamy żadnego AZS,lub innej francy.Borykamy się tylko z lekko przesuszoną skórą i takie delikatne mycie będzie dla niej super.
   Taaa człowiek się starzeje,zmienia,głupoty przychodzą do głowy.Myślę jednak,że jak córki popatrzą od małego na naturalne produkty to może chętniej przy nich zostaną. 

wtorek, 28 października 2014

mama...



   Wczoraj przyjechała moja mama.Ciekawe jak ja to przeżyję.Zauważyłam pewne zmiany dzięki manufakturze.Zmiany oczywiście jak najbardziej pozytywne.
   Mimo to profilaktyka górą.W niedzielę czułam się nie za halo.Nafaszerowałam się prochami uspokajającymi to mi przeszło.Wiadomo te bez recepty to tonami jak zjesz to dopiero działają.W poniedziałek powtórka z rozrywki i jest git.Luzik,nie przejmuj się,myśl pozytywnie i podstawa:nie czepiaj się i odpuść.
   Jak tak dalej pójdzie to nawet dożyję do niedzieli.I może się okazać,że nie mam racji,że się czepiam i w ogóle co ja chcę od mojej rodzicielki.Przeca to kobieta do rany przyłóż.Cud,miód i orzeszki.

PS.Szpital mi się chyba w domu zadomowi bo Wercia od 14 śpi,a już 20 za pasem i ani myśli się obudzić.Głowa dzieciaka napitalała i gardło,Obaczymy czy się nie rozejdzie po rodzinie jakie paskudztwo.Jabłka skończyłam,mogę chorować,tylko małej żal jakby podłapała.


sobota, 25 października 2014

jak to słowo ma różne znaczenia...



   Nieraz z Wercią rozmawiamy o słowach.Pyta się co dane słowo znaczy.Nieraz są różne znaczenia,nieraz jedno.
   Uhahałam się ostatnio sama do siebie w sklepie.Mamy na wsi taki mały sklepik z chemią,nasionkami,grabkami,miskami i garkami.No wypisz wymaluj:mydło i powidło.Potrzebny jest i to widać.Prosperuje dobrze i coraz zwiększa asortyment.Co mocno mnie dziwi.Powierzchnia malutka,jak ona to wkłada do sklepu(bo przed sklepem też różne rzeczy stoją) i da radę jeszcze zamknąć.
   No cóż wracając do tematu.chciałam kupić szczotkę.Nie taką domowa do zamiatania podłogi tylko taką sztywną z dłuższym włosiem,żeby dobrze mi się zamiatała kotłownia lub kostka.Rozmawiamy więc sobie z mężem pani,bo akurat dostawę towaru zrobił i dogadać się nie możemy.W końcu pokazuje mi taką jak chcę,tylko jednak nie do końca jak dla mnie.Włos za długi i chyba delikatniejszy.To tłumaczę ,że jednak krótszy i taki sztywny.
   I tu faceta olśniło:-To pani taką ulicznicę potrzebuje!
No niech mnie,mało nie parsknęłam śmiechem.Fakt miał rację,ulice się nimi zamiata i chodniki,ale żeby pod takową nazwą funkcjonowała to nie wiedziałam.Teraz mogę Werci wytłumaczyć inne znaczenie "ulicznica". Zawsze to była dla mnie pani lekkich obyczajów.Teraz będzie też i szczota do zamiatania.


niedziela, 19 października 2014

paskudny dzień...



   Dziś był paskudny dzień.Z początku nawet ok,ale po południu to nawet krzywo położony zeszyt był powodem do awantury.
   Jedna robiła pieprznik wszędzie i ze wszystkiego,a druga... Julka tylko rzucała zabawkami i szczypała.Jakby nie patrzył dziś miałam pod górę.No cóż,nieraz i u mnie szklana w połowie pusta.
   Za to jakie cudne te moje panny:
    Zdjęcie poprzerabiane przez Wercię.Na modłę nastolatkową.A niech ma.Julka miała wtedy pewnie z pół roczku a Wercia w to lato 12 i pół.Oj porosły panny.

środa, 15 października 2014

wypadki wszelakie...



   Dzieci wpadają nieraz na szatańskie pomysły.To znaczy im się wydaje ,ze pomysł jest ok.A wychodzi jak zawsze.
   Sok do szkoły to zły pomysł.Przynajmniej przy sklerotycznym dziecku.W piątek córa dostała sok.Soku się nie wypiło.Po wekendzie były dwa dni wolne bo Dzień Nauczyciela i włala.Mamy bombę w plecaku!
   Wercia pakuje się do szkoły rano.Ile mnie to gadania kosztuje i wkurzania.Plecak wieczorem spakować?Nie,zawsze jest coś ciekawszego,pilniejszego i w ogóle,po co?Dzisiaj rano zabrała się do pakowania i wyjmowania niepotrzebnych rzeczy,a tu niespodzianka:butelka wybuchła w rękach i wykipiała w całości swojej treści sfermentowanego soku.UPS!!
   Plecak do prania,dywan do prania,na szczęście tylko jeden zeszyt poszkodowany bo jakby jeszcze książki pociągnęło to chyba nie uszło by jej to na sucho.Po pół godzinie zachodzi do pokoju i ze zdziwieniem mówi :mamo tutaj jeszcze jest plama z soku.I jakby dobrze poszło to klepka do wymiany,uff dobrze że zobaczyła i ją starłyśmy.
   Siedzę teraz przy kompie i czuję mieszaninę zapachu:soku z płynem do prania dywanów.Oj mam nadzieję,że ten zapach soku zniknie bo muszki się wściekną od nowa.

wtorek, 14 października 2014

chrońmy ofiary,nie sprawców!!!




   http://dzieciowo.pl/2014/10/stop-durnym-wyrokom.html
Poczytajcie,warto.Może dotrze ten przekaz gdzieś dalej.Moze poruszy serca sędziów,adwokatów i przede wszystkim polityków od których zależy wszystko.

niedziela, 12 października 2014

ciąg dalszy produktów bez wkładek wszelakich...

   

   Jak biorę do ręki różne produkty z podtekstem "dla dzieci" i widzę polepszacze,E i inne tego typu cuda wianki w jedzonku dla milusińskich.To nóż mi się w kieszeni otwiera i rani boleśnie!
   Kup tu człowieku biszkopciki bez wkładek.No nie da się.Wkurzyłam się i upiekłam sama.Machnęłam nawet takie podłużne żeby do łapy dać i wsio.Samoobsługa będzie.
   Przetestowałam dziś na mojej Julci biszkopciki.Mało brakowało a wyrywałaby mi z ręki.Nie mogłam dać całego do ręki bo od razu pakowała go do buzi.Musiały być malutkie kawalątki lub trzeba było trzymać w ręce i dozować ilość dziabniętego kawałka.Musiałam mocno uważać na palce bo chciała dziabnąć z rozpędu coby więcej do paszczydła wpadło.
   Biszkopcik jest namber łan.Nic co do tej pory jadła tak mocno nie podpasowało dziecięciu.Aż miło było popatrzeć.
 
   

biegnąca jesień...



   Jesień biegnie w tym roku w zastraszającym tempie.Spieszy się okropnie ku spadłym liściom i powiewom zimnego wiatru.Spieszy się ku chłodom i odpoczynkowi.
   Biegnę razem z nią.Biegnę w domu, na polu i we wsi.Biegnę cały czas i tylko wieczory są spokojne.W zaciszu domowego ogniska leniuchuję pod kocem z rodziną obok.Młodsza już chrapie położona często przez babcię bo ja w biegu nie zdążyłam na kolację i papa.Starsza okupuje mnie lub męża ewentualnie komputer jak ma siły.
   Chciałam nazbierać dobrej energii na zimę.Nachomikować jak najwięcej żeby ogrzewać się nią w zimne dni będące tuż tuż.Mam nadzieję,że Złota Polska Jesień jeszcze wróci i doda mi sił na  zimowe dni.Uwielbiam tę piękną złotą jesień,szeleszczącą liśćmi pod stopami.Uwielbiam patrzeć jak spadają liście.Czas się wtedy zatrzymuje,patrzę na żółte liście skrzące się od nisko patrzącego już słońca i ja też stoję.Nigdzie wtedy nie biegnę.Jestem TU i TERAZ.Chłonę TĘ chwilę,która za moment minie i już będzie inna.
   Jesień to mój czas.Czas łapania energii,czas na przycupnięcie i spojrzenie wokół siebie na spokojnie.Czas jaki zawsze lubiłam najbardziej:czas zbiorów,pogoni za wiewiórką złodziejką i wypatrywaniu grzybów w mchu.



 

poniedziałek, 29 września 2014

jabłuszka,ostatnie tchnienie prac polowych.albo moje ...



   Od 2 tygodni trwa zbiór jabłek.Skupów jak na lekarstwo,ceny koszmarne,ale chciał nie chciał trzeba choć trochę grosza wycofać z tych naszych wątpliwych inwestycji.
   Sama na polu nie jestem,robię raczej za transport.Jeden człowiek rwie cały czas,czasem ja dopomogę parę kg.czasem mąż lub sąsiad.Wożę do oddalonego od nas skupu o około 15 kilosów.W obie strony to już 30.3 razy dziennie to już niemal setka!Mąż w 99% w Wawie to sama muszę oblecieć 1.7 h jabłoni.Zerwaliśmy już niemal 25 ton x 0.20 gr.Kasy będzie jak lodu.
   Ot czysta arytmetyka i  dane.Niby robota,niby zdana na siebie jestem.Pomijając to wszystko,idąc na pole patrzę na jabłonie uginające się od ciężkich jabłek.Rwę do skrzyniopalety a za mną zostają już tylko zielone jabłonie.Prostujące się z ulgą i wyprężające zmęczone gałęzie.Uwielbiam widok drzew po zbiorach.Czystych,zielonych bez owoców.Drzew do których już nie trzeba wracać.Widzę efekt swojej pracy.Pal licho te marne grosze.Widok sadu w którym zerwaliśmy owoce co roku zachwyca mnie tak samo.Nie wiem dlaczego,ale jest coś magicznego w tym,że idziesz :a przed tobą owoce doginają drzewa do ziemi,a za sobą zostawiasz wyprostowane i zielone.
 

środa, 10 września 2014

optymistycznie...



   Miało być o czym innym,będzie inaczej.
Trafiłam dziś na blog OPTYMISTYCZNY.Cały sobą pokazujący jak można być w zgodzie z sobą,jak pracować,jak myśleć i jak żyć lepiej.Zrobiło mi się tak jakoś ciepło na duszy.Miałam sobie pobiadolić jak to zaganiana jestem,jak nie mogę znaleźć chwili dla siebie.I znalazłam.Na poczytanie optymistycznie piszącej bloggerki.Lepiej mi się od razu zrobiło,milej,łatwiej i przyjemniej.
  Poczytałam o magi słowa.Wierzę w to.Odkąd pamiętam tak było.Wierzę ,że dobre słowo wróci do nas, a złe tym bardziej.Przeklinanie kogoś robi mu krzywdę.Mimo,że tego nie widzimy.Tak po prostu jest.Nie jestem ekspertem ani wielce wykształconą osobą,nie umiem pisać tak wnikliwie i mądrze jak np.Małgosia która pisze ten optymistyczny blog,ale na pewno wierzę,że ma rację w tym co pisze:
  Słowo ma wielką siłę,siłę wręcz sprawczą.Tak samo nasze myśli.

  Jeżeli ktoś ma wenę niech poczyta.Dopiero znalazłam i zagłębiam się w teksty,ale już po kilku widzę,że warto zostać na dłużej.
 http://manufaktura-radosci.blogspot.com/

                               Moja mała-duża radość,Julia:


piątek, 29 sierpnia 2014

trafne podsumowanie...



   Mężu mój osobisty obsługuje parking przy hali wystawienniczej.Po nastu latach nastał ci kres systemu parkingowego i trzeba było kupić drugi.Ile trwało podpisywanie umów to cierpliwości anielskiej trzeba było a nie tylko ludzkiej.Poślizg był niemały-miesiąc!
   Umowa podpisana pod koniec lipca,zaliczka leasingodawcy wpłacona i ...nic.Ponad tydzień wykonawca czekał na wpłatę z banku.Wiadomo odsetki od kwoty 380000zł.są niemałe,więc na jakimś koncie sobie tydzień poleżały i zarobiły na pensję.
   Mężu dzwonił,naciskał-bo i jego cisnęli i jakoś poszło.Koło 10.08 wykonawca dostał kasę.A wiadomo jak to jest z zamówieniem.Też trzeba czekać,jak nie zapłaci to sprzętu nie dadzą.Jak zamówi to jakiś czas trwa ściągnięcie,tudzież wyprodukowanie komponentów systemu.
   Nic to, wykonawca ma 8 tyg. zapisane w umowie na odpalenie systemu i oddanie działającego.Od 10.08 do wczoraj 18.08 ciut mało tego czasu,ale pierwsze targi w końcu wakacji były zaplanowane.Dyrektor techniczny hali dwoi się i troi żeby wszystko zapiąć na ostatni guzik a tu system w proszku.Trochę ogarnięty,ale wiadomo,że nie do końca a targi duże 4 dniowe-Targi Zieleni.
   I tak to mój luby poszedł do dyrektora i tak sobie rozmawiają:
  -I jak tam system panie Krzysztofie?-pyta dyrektor.
  -Wszystko w porządku panie dyrektorze.-odpowiada mężu
  -Tak ,naprawdę?
  -Tak,oczywiście,jesteśmy w lesie!

Tak a'propo targów Zieleni.

piątek, 15 sierpnia 2014

stawiam na naturalne produkty...



    Pomijając bycie eko coraz bardziej staram się jeść zdrowo.
Wykonuję weki.Ile tylko zdołam a i tak prawie wszystko znika w zimę.Chociaż wiem,że nie ma tam konserwantów i polepszaczy,o barwnikach nie wspominając.
   Od wielu lat nie stosuję żadnych kostek rosołowych,gotowych zupek i podobnych frykasów.Od jakiegoś czasu mam zapędy na eliminację wegety,która niestety w naszym domu istnieje bo mężu jest niereformowalny.Nic to i tak mężu nie gotuje,więc sam nie wie że w moich daniach dawno jej nie ma.Z tym ,że jest problem bo on lubi sypać ów cud kulinarny na gotowe już danie.FUJ!!!
   Wzięłam się byłam na sposób.Zobaczymy czy się uda.Zrobiłam sobie wegetę sama!Ususzyłam marchew,pietruszkę i zmieliłam.Dodałam pieprzu i ziarenka ziela angielskiego też pomielone.Ususzyłam natkę z lubczyka i pietruszki i też pomieloną dorzuciłam na oko w pasujących mi proporcjach.Do tego parę łyżeczek soli(przecież grunt to sól!) i włala!Wegeta produkcji rodzimej:
   Jakby ktoś próbował sam zrobić to zapodaję przepisik:

1 kg.marchwi
200 g.pietruszki
250 g.selera (ja nie dałam)
2 pory (to też ominęłam,zawsze mogę dodać )
lubczyk
natka pietruszki
1 łyżeczka ziela angielskiego
3 łyżeczki soli morskiej
3 łyżeczki kurkumy (nie lubię ,nie daję )

Wszystko ususzyć ,zmielić ,połączyć i włala.
                                        SMACZNEGO
 

wtorek, 12 sierpnia 2014

śliweczki-czyli moja ci osobista kasiora...




   Kiedyś na początku mojej znajomości z uprawami roślin wszelakich,mężu ci mój osobisty zapodał,że z kawałka pola wszelkie dochody będą moje.Na moje widzi-misię i wydatki wszelakie.
   Najpierw była zasadzona porzeczka czarna.Och jak ja jej nienawidziłam zbierać.Śmierdziała mi strasznie!Okazało się ,że cena była tak kosmiczna,że stosunek do włożonej pracy własnej i ceny był delikatnie mówiąc:nieadekwatny.
   Mężu był się zlitował i wyrwał ten cud produkcji owocowej w pi...u  ku mojej uciesze.A że chłopina co powie to tak być musi to zamiast porzeczki zasadził śliweczki.Ot 450 drzewek machnął na 0.3h.
   Ok.Jest dobrze.Śliwka duża,smaczna.Zbierasz w większości na stojąco a nie jak porzeczkę schylona do granic wytrzymałości kręgosłupa.
   Śliwka dorosła,zaczęła owocować i tu zaczęły się schody.W pierwszym roku mąż nie trafił z opryskiem na robaczka.Okazało się że śliwusia owszem luks wygląda ,ale niestety z wkładką i nijak do sprzedania się nie nadaje.Rok w plecy.Nic to sąsiedzka pomoc rzecz dobra.Przyszli sąsiedzi i oberwali wszystko!!Pewnikiem bimber był dobry bo na nic innego to się nie nadawało.
   Drugiego roku cena była oszałamiająca 0.30 gr. za 1 kg.Podniosłam bunt.Nie będę rwać i sprzedawać za takie marne pieniądze.Mam w nosie skup idę na rynek.No i jak powiedziałam tak zrobiłam.Zaczęłam handlować na rynku śliweczką.Handlu było miesiąc z przerwami na dni handlowe i nie.Cena przez parę lat oscylowała od 1.80zł. do nawet 4zł!Super.
   Niestety po czasie okazało się,że:handel na ulicy został zakazany i policja pędziła delikwentów aż miło.Dzięki nie piszę się.
   Towaru z owych 450 drzew było tyle,że nie sposób sprzedać go w detalu.
   Niestety na kolanach wróciłam do skupów.
   Ceny oczywiście oszałamiające,ale nadrabiałam tonażem.Niestety sama już tego nie uzbieram,trzeba ludzi.Przez ostatnie 3 lata miałam fart.W okolicznych skupach cena 60-80 gr.a ja znalazłam za 1zł.Hura,jest więcej!!
  W tym roku fart się skończył.Cena 40 gr.jak przed 10 laty i uwaga... trzeba prosić żeby kupili bo nie chcą brać!
   Dziś 3 dzień zrywania śliwki.Choćby człowiek pękł nie urwie więcej jak 250-300 kg.x40 gr.=100 -120 zł a człowiek bierze 90zł.i zostanie mi 10-30zł.Mój zarobek to to co sama zbiorę.Tylko teraz jak mam małego skrzata pod dachem to mi szkoda czasu z dala od niej,ale cóż trzeba to tałatajstwo zebrać,sprzedać,zapomnieć.
   Kokosów w tym roku z niczego nie będzie,a i jeszcze embargo matki rasiji na owoce nas dobije.Bo jabłka już są po 15 gr.a jak się zaczną jesienne zbiory to cena zleci na łeb na szyję!
   Nie ma jak być szumnie nazwanym producentem rolnym!
Kurna i jak tu nie szanować pracy męża w Wawie?Nie da się,trzeba dbać, i chuchać żeby tylko była.Bo z tych śliweczek to pewnie tylko na buty mi w tym roku starczy.
 

wtorek, 5 sierpnia 2014

blaski i cienie NIE karmienia piersią...



   Od 10 lipca mała mi się odzwyczaja od karmienia w nocy,bo od karmienia w dzień odzwyczaiła mi się jakiś czas temu.I ...dotarło do mnie właśnie,że moja dojarka osobista wypięła się na mnie już w 11 miesiącu swojego żywota!Cholernie mi żal,że tak wcześnie.Karmiłam od pierwszych godzin po cesarce.Walczyłam z 3 miesięcznym niemowlakiem który darł się jak opętany bo "czas minął" na karmienie w sekundę po otwarciu oczu.Spędziłam godziny na uspokajaniu smokiem i potem oszukiwaniu uspokojonego niemowlaka.Akcja wyjąć smoczka włożyć cyc była na porządku dziennym ze 2 miesiące,aż małej przeszło i gładko karmiliśmy się nadal,powoli wprowadzając stały pokarm.Od kilku nocy śpi bez karmienia chociażby jednego.Przesypia 10-11 godzin.
   Powinnam się cieszyć.Mogę zacząć się odchudzać:żreć mniej i niezdrowo bo już nie karmię.Mogę sobie pozwolić na małe co nieco.Alkohol w mleku już nie robi znaczenia.Mogę łykać kilogramami suplementy diety żeby sobie pomóc schudnąć.Mogę,mogę,mogę;dużo ich jest a wolałabym nadal karmić.Poić dziecko napojem produkcji własnej bo może pomoże to na to żeby nie było alergii,bo może osłona żołądka nadal jest potrzebna(przecież ma taki wrażliwy). Nawet tłuczonymi ziemniakami wymiotowała.A kaszki z mm wpierdziela jak dzika i jest git.
   Starszą karmiłam o 4 miesiące dłużej.Niby nic a jednak robi różnicę.Też sama zrezygnowała.Żadnej walki,żadnych fochów i płaczu.Jakieś te panny nie cycowe mi się trafiły.A ja nastawiona psychicznie na długie karmienie byłam.Na walkę z otoczeniem:że przecież jak dziecko chce to będę karmić i szlus.A tu taka niespodzianka.Tadam: mam cię w nosie mamusiu ja już nie potrzebuję twojego mleczka,wolę mm.I tu mamusia strzela focha:JAK NIE,TO NIE!

   PS.Durnej matce jednak żal.Baba pod czterdziestke a zachciało się jej być matką karmiącą,pieluchującą wielorazowo i pokazującą całemu światu,że jednak można wracać do korzeni i że jest GIT.Bo jest git,tylko dziecie się wypięło.
  

środa, 30 lipca 2014

rabata z daliami i inne zakątki...



   Dalie mam w tym roku od dobrych ekotopikowych dusz.Urosły ogromne i niestety z braku czasu nie zdążyłam podeprzeć kołkami i się były położyły.Trudno,nauczka na przyszłość :posadziłaś-wbij od razu kołek,przywiążesz później.Poza daliami dostałam jeszcze kanny.Niestety jak robiłam zdjęcia to jeszcze nie kwitły.Za to wczoraj widziałam,że kwitną.Jak się zmobilizuję to dam znać.
Na początku dalie:


Róże z nagietkami są na samym końcu rabaty,za nimi już tylko bukszpan:

 Nowy tegoroczny nabytek,który mnie zachwyca swoim wyglądem,bez koralowy.Rośnie jak zwariowany:
 Nasionka aksamitki dostałam od dobrej duszy eko i są cudne!
 Ta zbitka roślinek chowa się pomiędzy dużymi kwiatami.Żeby ją zobaczyć to trzeba się dobrze pokuć o berberysa,są tam róże miniaturki,budleja dawida i gipsówka:
 Tutaj cienisty zakątek z hortensjami,funkiami,miodunką pstrą.Na drugim zdjęciu ta czerwona plama kwiatów to pysznogłówka(pachnie bosko,jak bergamotka):


 Tutaj mocno słoneczny zakątek.Zdjęcie zrobione z tyłu rabaty.Na rabacie róże,peonie,miodunka,jakieś goździczki:
 Inne ujęcie nagietków ,tym razem z ziołownika:

podsumowanie ...



     Podsumowując tegoroczny sezon=wyszliśmy na 0.
Tonaż był jednak taki sam.Mimo że mężu straszył,że malutko będzie.Zresztą jak co roku.Sieje ten chłopina panikę a plon jest całkiem ok.Wiadomo,że powinno być więcej,bo drzewa większe,szersze.Niestety warunki atmosferyczne jakie były w trakcie kwitnienia były delikatnie mówiąc złe.Nie dość,że pszczół mało to nawet wiatr nie mógł zapylać bo padało.
   Plon był,za to ceny nie.Skup zaczął od 1.10zł za 1 kg.My zaczęliśmy rwać jak cena była 1zł.Skończyliśmy na 0.90zł.
Suma sumarum,dostaliśmy tyle kasy żeby zwróciły się nakłady finansowe i koszty ludzi.Nasza praca i dochód wyszły na 0.
   Pokładamy nadzieję w latach następnych bo teraz to finito i żeby to nie przeszło na następny rok.
Cena w tamtym roku była ponad 2 zł.Bodajże 2.6zł za 1 kg.luksusowa.Z tym że żeby tak było to musi być mało owocków u południowych sąsiadów.U nich jest wcześniej i dlatego magazyny są pełne jak u nas się zaczynają zbiory.Nie życząc nikomu źle,życzę naszym producentom owoców super zbiorów w przyszłym roku i super ceny na dodatek.Żeby nakłady pracy były docenione i opłacone.

niedziela, 13 lipca 2014

wiśniobranie w pełni...



   Sezon w pełni.Lubię to zamieszanie śmiechy,dogryzanie sobie i nawet to totalne zmęczenie po całym dniu pracy lubię.W tym roku nie jestem na polu,mieszam tylko w garkach i wydaję obiady.Brak mi tego wiśniowego szaleństwa-jak nazywamy sezon.
   Zrobiliśmy 3 dni przerwy pomiędzy wczesną wiśnią a Łutówką,bo ta ostatnia jeszcze nie dojrzała tak do końca.Miejscami znajdują się czerwone i trzeba by przerywać.Za to dzień wczorajszy wykorzystany na maxa!Włożyłam w słoiki 27kg.wiśni!!!Już pod koniec dnia gdy zabrakło gazu przy pasteryzacji to nie wiedziałam jak się nazywam.Potem coś drgnęło,pewnie przewietrzenie się na dworzu jak szłam po butlę z gazem pomogło.Bo pracę dokończyłam nawet w stanie nie wskazującym na stan agonalny.Zrobiłam bardzo dużo,bo moja rodzinka uwielbia wiśnie z kompotu.Z tamtego roku zostały 3 słoiki i to mocno się oszczędzali żeby nie spałaszować wszystkiego.W tym roku mogą poszaleć do woli.Tzn.dopóki starczy kompotów.
   Uwielbiam robić weki,nalewki.Wszelkie przetwory to moje hobby.W garach na co dzień nie lubię mieszać,ale wyczyn w postaci 30 kg.wiśni czy 50 kg.ogórków jest jak najbardziej ok.
Truskawek w tym roku to nie zrobiłam dużo.Uzbieraliśmy około 40 łubianek i większość została zamrożona na zimę.Tutaj prym wiodą kluski z truskawkami.Wszyscy się ślinią jak widzą rozmrażające się truskawki.
   Dużo mi zostało soków robionych w sokowniku z agrestu,rabarbaru i winogron więc nie robiłam prawie żadnych w tym roku.Jeden sokownik z truskawek raptem,nic z wiśni ani z porzeczek.Zostalo mi trochę czerwonej na krzakach.Nie wiem czy się nie skuszę na sok właśnie z nich.Jak zrobiłam w tamtym roku konfiturę z czarnej i czerwonej to może poszło 10 słoiczków.Reszta stoi.A żal żeby się nie zmarnowała to coś trzeba zrobić.A zamrażarka już niewiele pomieści.Z tym,że zaczynam mieć problem z innej strony.Piwnica też już niewiele pomieści.

PS.Pamiętne wiśniobranie będzie tego roku.Julka zaczęła sikać do nocnika.Nie za każdym razem dam radę złapać,ale jest początek i odzwyczaiła się od piersi.Zawsze była na bakier z piersią,lepsza była łycha i już!Miałam mimo to nadzieję na dłuższe karmienie córci.Nic to 11 miesięcy też może być.Chociaż żal.    


niedziela, 6 lipca 2014

życie codzienne...


    No cóż,życie nas nie rozpieszcza,nie ma fiesty codziennie a i urodziny są tylko raz do roku.Po za tym,praca,praca,praca.
Dobrze jak człowiek dostaje za swoją pracę godziwe pieniądze bo o takich wyżebranych to żal mówić.
   Niestety na dzień dobry,czyli na dzień otwarcia skupu,który otworzył swoje podwoje w dniu wczorajszym nic nie wróży,żebyśmy w tym roku zarobili owe godziwe pieniądze.Naprawdę ja nie chcę jeździć mercem klasy S,posłać dzieci do prywatnej szkoły i robić wojaży po krajach których nazw nawet nie jestem w stanie  wymienić a które kosztują półroczne zarobki dobrze zarabiającej rodziny za 2 tygodnie pobytu.Ja po prostu chciałabym,żeby starczyło nam na godne życie. 
  *Żeby mąż mógł pracować tylko na roli a nie tłuc się 100 km.do Warszawki coby dorobić na życie bo z pola nie starcza.
  *Żeby mąż miał spokojną głowę i nie martwił się jak zwiążemy koniec z końcem,bo przecież teraz jest nas o jedną osóbkę więcej.
  *Żeby mąż mógł zająć się tylko jedna pracą a nie łapał 2-3 sroki za ogon i nic tak do końca nie przypilnował na 100% bo sił już nie starcza i czasu.
  *Żeby mąż w końcu usiadł na dupie i cieszył się wiosną,bo tak naprawdę nie ma czasu na stanięcie i zastanowienie się :oo lipa już kwitnie!
   Chciałabym żeby po prostu w ciszy i spokoju,bez niepotrzebnej gonitwy można było zarobić na życie i cieszyć się pracą.
Wydają się takie trywialne te moje marzenia,a to przecież podstawowe potrzeby.
   Sprawa jest beznadziejna.Skup wystartował do wiśni na mrożenie z ceną 1zł. za kg.Im dalej w las,czyli więcej wiśni na rynku to cena będzie malała.Jak zacznie się zbiór Łutówki ,która ma dużo owocu i skupowana jest na soki,dżemy i do jogurtów cena będzie już dramatycznie niska.A u nas Łutówki 4 hektary!
   Mąż nie da mniej za urwanie łubianki wiśni jak 1.5zł.Tak ma,zresztą na wyzysku nikt się nie wzbogaci.
Rachunek jest prosty:w łubiance 3 kg razy 1 zł= 3 zł. za łubiankę dostaniemy na skupie.1.5zł trzeba zapłacić człowiekowi ,zostaje 1.5zł dla nas.Mężu do tej pory wyliczył,ze w pole wpakował około 15000zł (opryski i nawozy,paliwo). Ile trzeba by zarobić żeby się wróciło?A co z zarobkiem dla nas,na życie?Dupawo jest,mówiąc brzydko.Jak cena zleci do 50-60 gr.trzeba będzie nie rwać, nawet za ludzi się nie wróci,bo przecież jeszcze obiady i woda na pole i kawa.To też kosztuje,z tym że to już nikogo z przetwórni nie interesuje.A co ,oni zarobią!! 

PS. Na tej huśtawce mąż powinien się leniwie bujać i patrzeć jak trawa rośnie.Nie mylić z myślami: ożesz znów trzeba kosić!!

sobota, 5 lipca 2014

prace codzienne 2...


    Jeszcze chwilka,jeszcze momencik i zaczną się wiśnie.Och jak mi się nie chce w tym roku totalnie to szok.Muszę zrobić parę rzeczy w ogródku bo inaczej przez 2 tyg. nic nie zrobię.Wczoraj zrobiłam z Wercią jeden rząd winorośli.Ona obcinała na górze równo z siatką a ja pieliłam pod spodem i wycinałam to co urosło niepotrzebne.Zostały mi jeszcze 2 rzędy i ze 40 szt. w tunelu.Muszę jeszcze opryskać profilaktycznie od mączniaków i będzie z winoroślą finito.
   Bardzo mi w tym roku wiosenne przymrozki załatwiły rosnące już latorośle.Pomarzły i aż żal było patrzeć jak smętnie zwisały.Potem zaskoczyły mnie i odbiły z zapasowych pąków i nawet będzie trochę owocu.Najsympatyczniej zapowiada się zbiór z winorośli przerobowych.takich co dają super sok i można z nich wino robić.Kiedyś planuję sprzedaż plonu bo sama nie wykorzystam zbioru.
   Gorzej za to wygląda sprawa z deserowymi.Te bardziej wrażliwe są i już nie bardzo chciały kwitnąć na zapasowych latoroślach.Będzie mniej wyżerki.Chciałabym mieć ich kiedyś tyle ,że będę sprzedawać.Pewnie to tylko moje marzenie,ale się nie przejmuję.Lubię prace przy nich.Niby człowiek się naszarpie i namota nieraz.Mąż namawia żeby wyrwać.Ja mimo to stoję okoniem do jego propozycji.Niech będą,zawsze coś się zje,a praca jest moja,więc niech się nie czepia.Robota głupiego lubi,a ja nie oddam mojej przy winorośli.
   Zostanie jeszcze do opielenia jedna rabata.Tam to po prostu totalnie chwasty się rozpanoszyły.Nie wiem dlaczego,ale rosną na potęgę i człowiek nie nadąży pielić.Dobrze,że chociaż rosną tam duże rośliny to nie zagłuszą ich te chwaściska bo jednoroczne to szans by nie miały.
   Nie bardzo mam kiedy wykonać te prace,ale muszę się jakoś sprężyć bo nie mam wyboru.Julcia daje czadu a i z Wercią też trzeba pobyć i na rowery pojechać.Nawet człowiek się nie spostrzeże a tu już wieczór.
   W poniedziałek Weroniśka jedzie na parę dni nad morze z klasą.Trochę spokoju będzie,ale i tęsknoty. 
Winorośle przerobowe Marechal Foch.Przepyszne.

piątek, 4 lipca 2014

osiołkowi w żłoby dano...


   Nie ma jak duży wybór wszystkiego za demokracji.
Mężu w prezencie urodzinowym chce mi kupić robota kuchennego o którym od jakiegoś czasu przemyśliwam.
   Spędziłam na szukaniu i porównywaniu w necie juz tydzień jakby skłaniam się ku jednemu modelowi,ale nie do końca jestem przekonana bo nie ma jednej opcji która mnie interesowała.
  Najpierw chciałam Philipsa 
    Miał wszystko co można sobie wymarzyć.Z tym,że chleba już w nim nie ukręcę.
   Potem napaliłam się na Kenwooda Prospero.Okazało się że jest plastikowy i kiepskie miał opinie.Odpadł.

  Zauroczył mnie Moulinex,nawet przeżyłabym rubinowy kolor.Z tym,że jak tak pomyślałam to jednak i Kenwood i Moulinex miały za małe misy na moje potrzeby.Około 4l. to mało jeżeli chodzi o chleb z 1.2kg.mąki.
   Powróciłam znów do Kenwooda i na razie stanęło na Major KMM770
 Jest cudny.Aluminium z metalem.Mocny silnik 1200W.Możliwość rozbudowy o różne sprzęty.I to co misiom potrzebne:misa 6.7l!!
Uwaga jest haczyk,a nawet dwa:brak jednego wyjścia na wolne obroty i nie można zainstalować malaksera który trze ziemniole na placki (jest szatkownica,ale ta nie ma odpowiedniej tarki) i cena.Sam goły bez dodatków tylko z kielichem kosztuje dużo.Jak dorzucimy jeszcze maszynkę do mielenia i szatkownicę do warzyw+młynek do kawy to robi się 2000zł jak nic.Boli!

   Nadal nie mam wybranego modelu i nadal się motam.Będę czytać do bólu i zobaczymy na co się zdecyduję.Podoba mi się Moulinex bo ma styl i dodatki za niecałe 1000zł z tym że misa 4l i moc 900W.Kenwood wygrywa misą i mocą.Jak mam ludzi to lux taki rozmiar misy i moc się nie zmarnuje.Z tym,że ta cena mnie rozwala.Niby kupuje się na lata,niby dobra firma.Z tym że wszystko teraz made in china i wiadomo,że nie trzymają jakości jak kiedyś.Mój Zelmer chodzi ponad 20 lat a jakbym kupiła teraz to tyle nie pochodzi.Tak więc zastanawiam się czy będzie działało na tyle długo,że warto zapłacić taaakie pieniądze.Wiem,że są droższe sprzęty,ale to już chyba lekka przesada,że kupuje się robota o wartości samochodu.      


   PS.Tekst napisany tylko pod dyktando moich przemyśleń co do funkcjonalności robotów.Chociaż jakby ktoś chciał posponsorować to nie mam nic przeciwko :D             

czwartek, 19 czerwca 2014

wsi spokojna,wsi sielska,wspomnienie tylko...


   Od dwóch dni chodzę podminowana jak most obłożony dynamitem.Lekka iskra i pójdzie z hukiem!
   Sąsiad mający czereśnie zakupił sobie ustrojstwo hukające żeby odstraszyć ptaszydła wpierniczające mu plon.Postawił to cudo w naszą stronę i odpalił.Julka spała półtorej godziny i jak złapała lekką drzemkę to wybudziła się z darciem.Znaczy się koniec spania i cycania nie było bo nerwy dziecia złapały z niewyspania i miał głęboko w poważaniu mamine mleczko. 
   Po południu znowu drzemka.Ta trwała raptem 45minut.No jasny szlag mnie trafił.Wściekła byłam jak jakiś szerszeń.Gdyby biedak napatoczył mi się pod ręce to chyba bym udusiła gołymi.
   Wszystko rozumiem,ale żeby dziadostwo ustawić w naszą stronę i mieć w poważaniu sąsiada!Awantura wisiała w powietrzu,czepiałam się wszystkiego jak rzep psiego ogona.Nawet niewinni cierpieli.Dzisiaj było tak samo.Nawet męża wkurzyłam.Choć on ostoja spokoju i trzeba dobrze się postarać żeby go wkurzyć.Pokrzyczeliśmy,pokrzyczeliśmy i zanim wyszłam do kościoła musiałam 2 prochy na uspokojenie wziąść bo inaczej to bym chyba eksplodowała.
   Dziś drzemka ranna była ok.Popołudniowa już na raty,ale bez pobudki z syreną.Dobrze jest,jeżeli mała się nie drze to znaczy że ja się nie wściekam.
   Niestety w następnych latach hukanie będzie trwało dłużej,bo od początku czereśni.Teraz to już końcówka,może ze dwa tygodnie zostało,ale następne lata to będzie masakra.Dwa miesiące hukania!!Nie wiem jak ja to przeżyję.Pocieszam się,że jakieś odporne mam dziecię i nawet nie podskoczy jak nagle huknie gdy jesteśmy na dworku.Kompletnie nic,a słuch ma super bo jak babcia zaczęła strzelać kośćmi w dłoniach to od razu się odwróciła.
  Koniec mojej ciszy i spokoju,oby mi przeszła ta wścieklizna na sąsiada zanim go spotkam.Nie chciałabym się pokłócić.Z sąsiadami w końcu trzeba jakoś żyć.  

wtorek, 17 czerwca 2014

ząbkujące dziecie ...


   Od piątku mam marudnego skrzata w domu.Niby nic,normalka.Dziecko ząbkuje i już.Nawet w miarę bezproblemowa była pierwsza górna jedynka.Za to druga to inna bajka.Podejrzewam,że to nie wszystko.pewnikiem jeszcze jakieś dwójki mają ochotę na wyjście bo to trochę późno z tymi jedynkami.Szkoda mi Julci.Wszędzie jest źle:na rękach źle,w wózku źle,siedzieć źle,leżeć źle.No może trochę lepiej na brzuchu jest ,ale nie za długo.Taka biedna wymęczona drobinka.Nurofen dałam,malowałam dziąsełka znieczulającym żelem i nadal źle.Jedzenie jest bee.Toleruje tylko kaszkę mleczną,reszta fuj.Mięsem wymiotuje,zupą również.
  Wczoraj nawet spanie było na bakier.Za mało,za krótko i nie zdążyła pocycać,bo czas minął już w chwili obudzenia.Dziś już ciągnie drugą godzinę to może będzie w lepszym humorze jak wstanie.Mam nadzieję,że jak się obudzi to nie będzie syreny jak wczoraj bo nic dobrego nie będzie to wtedy wróżyć.
   Takie spokojne,optymistyczne dziecko mi się trafiło,że jak marudzi to aż dziwnie i tym bardziej wiem,że jest nieszczęśliwa. 

poniedziałek, 16 czerwca 2014

trochę ekologii ...


    Może ja super eko nie jestem.Rozglądając się po znajomych wydaje mi się,że jednak jestem najbardziej z nich wszystkich.Staram się jak potrafię,jak siły i inwencja pozwala.
   Warzywa mam eko,chyba,że muszę wykonać jakiś oprysk w ramach "ostatniej deski ratunku" jak już wszystko zawiodło i nic nie da się zrobić.Połyśnice marchwiankę tolerowałam ostatnie dwa lata,ale małpa tak się ponarowiła,że w tamtym roku całą taczkę marchwi musiałam wywalić.Wściekła byłam jak diabli!W tym roku kombinuję z wyciągiem z czosnku.Najpierw kupiłam w sklepie gotowy.Zapłaciłam konkretną cenę i stwierdziłam,że ja przecież sama mogę to tałatajstwo zrobić.Zrobiłam i pryskałam.Jak już zrobiłam 10l. to okazało się,że to dobre też na mszyce,wielkopąkowca porzeczkowego i wszelkie choroby grzybowe.Tak więc dostało się:ogórkom,pomidorom,fasoli,marchwi przede wszystkim i winorośli(oj lubią ją mączniaki,zobaczymy jak profilaktyka wyjdzie).W tamtym roku nie wpadłam na ten pomysł,a pryskać nie chciałam bo z racji ciąży nie chciałam niczego co chemiczne dotykać.Tak więc rozpanoszyły się u mnie wszystkie możliwe choroby grzybowe,mszyce i nieszczęsna połyśnica marchwianka.
   Kiedyś nie było takiej świadomości eko,człowiek wrzucał wszelkiego rodzaju świństwa do jedzenia,zakładał dziecku pieluchę jednorazową i cieszył się jak głupi,że wygoda,że fajnie jest.
Otóż nie jest fajnie bo wygodnie to jak najbardziej.
Micha u nas już bez wszelkich polepszaczy jest a dupsko Julci w pieluchach wielorazowych.
   Dumna i blada jestem z siebie.10 miesięcy mija a ja nadal nie poddałam się z pieluchami.Nawet coś dokupiłam,chociaż u nas przede wszystkim same szyte przeze mnie są.Wkłady,formowanki dla noworodka to szyłam.Zakupiłam tylko otulaczyki i kilka kieszonek bo kręcący się szkrab to nie to samo co leżący plackiem newborn.Córcia nie ma czerwonej pupci,odparzeń,a wyprać w tych warunkach technologicznych to pikuś(pan Pikuś).Najbardziej lubię ją w zwykłej tetrze.Czysto,schludnie i ekologicznie.Nie to co pielucha jednorazowa która ma w sobie całą tablicę Mendelejewa i pół szklanki ropy!
   W tamtym roku jak byłam w ciąży i trzeba było sprzątnąć łazienkę to słabo mi się robiło.Chemia mnie dusiła i nie dało rady nic zrobić.Znaczy się ochrona życia poczętego raz jeszcze.Przerzuciłam się na środki eko:ocet,soda,olejki naturalne i woda!Sprzątam tak do tej pory i liczę po cichu dni kiedy wykończę te środki które zostały mi z zamierzchłych czasów.Bo od czasu do czasu coś użyję,żeby wykończyć to co zostało.Zbliża się bowiem nieubłaganie czas eksploracji podłogi i szafek przez moją młodszą latorośl.Wolałabym,żeby nie było tam rzeczy typu kret.
Chemia + dziecko = nieszczęście!! 



 Pierwsze 3 zdjęcia to moja produkcja:hand made by lucysia.Ostatnie to zakupione kieszonki.Kolory boskie,funkcjonalność super.Miałam jeszcze otulacze,ale wyrosło mi dziecisko jakoś tak mimochodem.

niedziela, 15 czerwca 2014

sezon truskawek...


   Sezon truskawek w pełni.Niewiele tego mam,tyle co dla siebie,żeby było nie pryskane i żeby prosić się nie trzeba było sąsiadów o łubiankę do makaronu na obiad.Co drugi dzień zerwę 4-5 łubianek,wystarczy jak dla nas.
   Na przykładzie truskawek można zobaczyć było w tym roku jak to się zmienia punkt widzenia mojej osobistej rodzicielki.Zajechała na tydzień do mnie w gości.Ostatnio wygląda to tak,że ja mam roboty huk a rodzicielka siedzi całymi dniami na ławeczce z telefonem lub na leżaczku się opala.Nic to,przełknę to jakoś.Kobieta aktywna zawodowo,też jej się odpoczynek należy.
   Mam truskaweczki w dwóch miejscach.jedno to młoda plantacja,parę krzaczków tylko i tam łubiankę się zerwie i finito.Poprosiłam więc rodzicielkę żeby poszła i zerwała a ja w większy kawałek się zapuszczę.Poszła zerwała.Wyszła nawet niecała łubianka.Gdy zapełniłam już trzecią łubianeczkę,pytam się czy ma jeszcze miejsce w swojej.Miała,podrzuciła i już miała się zmyć,ale zatrzymałam ją i poprosiłam żeby ze mną dokończyła,to szybciej z tego ostrego słońca zejdę.Dokończyła i owszem,ale komentarz to był taki:
   -Truskawki to powinny z 10zł.kosztować kilogram!!
No cóż,jakby sama poszła na rynek i zobaczyła truskawki w tej cenie to za głowę by się złapała i psioczyła,że drogie.Jak posmakowała ten miód z drugiej strony to żadne pieniądze by ją nie usatysfakcjonowały jeżeli miała by je rwać.
   Ludzie rwą truskaweczki za marne 1.20zł.od łubianki.Co lepsi rwacze rwą ponad 100 szt.dziennie.W piekącym słońcu,bez skrawka cienia.Chyba,że czapeczkę można zaliczyć za cień.Ewentualnie w deszczu lejącym się za kołnierz,bo przecież zgniją.
Gospodarz w tym roku dostał cenę w skupie wręcz horendalnie wysoką,uwaga :2.20zł.od łubianki.Chyba,że była łuskana to 5.20zł od łubianki.Została więc gospodarzowi za łubiankę przysłowiowa złotówka.Z tym,że nie do końca.Trzeba było jeszcze odjąć koszty wyżywienia ludzi(bo obiad raczej dają) i koszty pielenia,oprysków od różnego świństwa lubiącego truskawkę.Poczynając od robala,po choroby grzybowe.
   Tak więc podsumowując,gospodarz bardzo by się cieszył gdyby sprzedał truskawkę chociaż za 5 zł.od łubianki a nie 10zł. od kilograma(no niech i ci pośrednicy coś zarobią,prawda).Zwróciły by mu się koszty i nawet coś zarobił na chleb.Bo niestety to nie te czasy kiedy za kasę z jednego roku można było spłacić cały kredyt w banku.Teraz często,gęsto rolnik mający nawet 10 hektarów musi dorabiać w pracy na etacie bo niestety zżerają go coraz większe koszty produkcji i zmowa skupów i producentów,którzy przed sezonem ustalają jaka będzie cena w tym roku.Niestety cena ustalana przez prywatne przedsiębiorstwa wykańcza producenta owoców.Szkoda,że rynek nie jest regulowany przez państwo.Może śmierdzi to komuną,ale jeżeli cena byłaby równa co roku to i producent mógłby coś zaplanować.Nabierze człowiek kredytów,na odbudowę plantacji np.po powodzi i nie ma później jak spłacić bo cena owocu jest zaniżona.Do tego producenci oprysków i nawozów prześcigają się z podwyżkami swoich produktów bo przecież rolnik dostaje dopłaty.A co mi po tych dopłatach,jak zakupy wszystkich środków ochrony roślin,ubezpieczenie ciągników,maszyn,koszty napraw i paliwa są duuużo wyższe.
  

prace codzienne...

   Codziennie jest coś do zrobienia w ogrodzie i na polu.Większość prac polowych robi mój mąż.Jak przychodzi czas na zbiory to i ja mam huk roboty.Nieraz jest tak,że robię tylko obiady.Nieraz tylko jestem na polu a teściowa obsługuje kuchnię.W tym roku nie wiem jak będzie bo mam maluszka do opieki.Córcia skończyła już 10 miesięcy i robi się coraz bardziej mobilna.
   Dzisiaj zaś zlitowałam się nad fasolą.Porosła już do kolan a ja na podporach nie zakręciłam sznurka żeby miała jak się piąć.Nic to,że niedziela.Ludzie w ogródkach działkowych ciężko harują bo mają tylko weekend do prac wszelakich to i ja się tym tłumacząc poszłam w warzywnik.Dobrze,że 2 dni temu porozsadzałam kalarepkę to jak mi wczoraj pooodlało,to na pewno się przyjmie.
   Codziennie przerywam młodziutką marchewkę,żeby nie było za gęsto.Inaczej zawijają się marchewki o siebie i rosną cieniutkie jak niteczki.Mój zbiór pożera starsza córka.Młodszej szykuję zupkę i moja młodziutka,nie pryskana marchewa to jest to co misie lubią najbardziej.Mniam.
   Z niecierpliwością czekam na inne warzywa.Bo nie oszukujmy się,swoje to chociaż wiem,że nie pryskane.A jak już to wyciągiem z czosnku(oby zadziałał,oby zadziałał),bo znowu połyśnica marchwianka będzie miała wyżerkę,a ja pusto w piwnicy. 

czy warto czekać na emeryturę i skąd ją brać?

   Zadaję sobie to pytanie,nie raz,nie dwa.
   Do tej pory skaczę z ZUSu do KRUSu jak ten zajączek wielkanocny.Na początku swej kariery pracowniczej byłam pracownikiem.Potem posiadałam swój busines ,ot 2 lata tylko.Potem znowu odetchnęłam jako pracownik i buum zaszłam w ciążę.Pół roku macierzyńskiego i okazało się,że jako żona rolnika nie mogę być na bezrobociu i trzeba było opłacać KRUS.Naście lat KRUSu  i dorabiania na umowy śmieciowe jako fakturzystka (nic nie dające mi jako potencjalnemu emerytowi) i znowu buum-drugie dziecko.Wykorzystując możliwości dostałam stałą umowę i otworzył się dla mnie raj rocznego urlopu macierzyńskiego(płatnego!!)
  Nic to, warto było cierpieć katusze i czekać na dziecia wymarzonego żeby teraz mieć bonus w formie rocznego urlopu i nie płacenia składek KRUS.Szczerze mówiąc na emeryturę bardzo nie liczę.Lat pracy niewiele w ZUSie,niewiele w KRUSie i kto da więcej będę brać.Bylebym dożyła.Niedługo kończy mi się macierzyński i będę składać o wychowawczy.Dobre i 3 lata nie płacenia KRUSu.To co człowiek zyska teraz jest bardziej dla mnie wymierne niż wyimaginowana emerytura,której może nigdy nie dostanę.Jeżeli samej nie odłożę to na pewno nie będę miała co do garka włożyć.Wystarczy jeszcze parę co lepszych pociągnięć rządu i będzie emeryturka cud,miód i orzeszki.Na wycieczki jak Japończycy na stare lata będę pomykać.Z tym,że oni po Europie i dalej a ja może do najbliższego miasta do dyskontu.

  

sobota, 14 czerwca 2014

jestem wdzięczna/wdzięczny za...

* za żonę,która mówi,że dziś do jedzenia będą tylko hod-dogi,          ponieważ jest w domu ze mną a nie z kimś innym poza domem
* za męża,który wrasta w kanapę,ponieważ jest ze mną a nie włóczy się po kanjpach
* za nastolatkę,która narzeka na zmywanie naczyń,bo to oznacza,że jest w domu a nie na ulicy
* za podatki,które płacę,bo to oznacza,że mam pracę
* za bałagan do posprzątania po przyjęciu,bo to oznacza,że otaczali mnie przyjaciele
* za trochę za bardzo dopasowane ciuchy,bo to oznacza,że mam co jeść
* za cień,który obserwuje mnie przy pracy,bo to oznacza,że jestem na zewnątrz w słońcu
* za trawnik do przystrzyżenia,okna do umycia i rynnę do naprawy,bo to oznacza,że mam dom
* za całe narzekanie na temat rządu,bo to oznacza,że mamy wolność słowa
* za miejsce parkingowe,znalezione na końcu parkingu,bo to oznacza,że mogę chodzić i mam środek lokomocji
* za mój ogromny rachunek za ogrzewanie,bo to oznacza,że mam ciepło
* za kobietę za moimi plecami w kościele,która mocno fałszuje,bo to oznacza że słyszę
* za stos prania i prasowania,bo to oznacza,że mam ubrania do noszenia
* za znużenie i bolące mięśnie pod koniec dnia,bo to oznacza,że byłem zdolny do ciężkiej pracy
* za wydzierający się budzik o wczesnej godzinie,bo to oznacza,że żyję

Przeczytane w necie i warte upamiętnienia.Dlatego wpisuję tutaj,żeby było na miejscu i żeby częściej czytać.
 Od siebie mogę dodać:

* za dwie rozwrzeszczane córki,dzięki którym bolą bębenki w uszach i głowa pod koniec dnia,bo to oznacza,że mam kogo kochać
* za moje pole,które wyciska ze mnie siódme poty,bo to oznacza,że będą pieniądze na życie
* za normalną pogodę,bez gradu wielkości piłki tenisowej,tajfunów i powodzi,bo to oznacza,że będą obfite zbiory
* za ludzi,którzy przyjdą do pracy i będą psioczyć,bo to oznacza,że plon nie zostanie na polu



Zdjęcie zapożyczone z bloga:http://daryaniola-jc.blogspot.com/2014/01/grazie-dziekuje.html

informacja ma znaczenie ...

   Z każdej strony docierają do nas tragiczne informacje.Czy to w informacjach telewizyjnych czy to radiowych, ewentualnie z netu. Człowiek się uodparnia,słucha i nie słyszy.Wpuszcza jednym uchem a wypuszcza drugim.Znieczulica.Bombardują nas te wiadomości i są coraz gorsze,żeby nami wstrząsnąć. 
   Teściowa mówi,że kiedyś tego nie było.Było,tylko nikt tego nie nagłaśniał.Komunizm dusił info w zarodku.Byli zboczeńcy,byli zwyrodnialcy krzywdzący dzieci.Była patologia w rodzinie i zakopywanie niemowlaków.Wszystko było.Teraz po prostu informacja to pieniądz i dociera do ludzi szybko.Ten kto  ją przekaże pierwszy zarobi kasę.
   Staram się nie słuchać złych informacji,staram się nie denerwować,że kolejne dziecko zostało skrzywdzone,kolejna tragedia dotyka innego człowieka.Mnie znieczulica te dopadła,a może asertywność?Bo człowiek się zmienia jak słyszy tylko o złych rzeczach.
   Chciałabym,żeby nigdy złe rzeczy się nie działy,żeby nie trzeba było trąbić w info,że kolejne dzieci zostały odebrane rodzicom,bo urzędnik tak sobie wymyślił.Zamiast pomóc.Kolejny ksiądz skrzywdził dzieci,bo nie puszczę na Oazę.Nie słucham takich info,albo puszczam mimo uszu.Po tej wiadomości siedzę i płaczę.Nie mogę o niej słuchać ani czytać w necie.Coś się we mnie zakleszczyło i szarpie nerwy.
   Trzylatka,która umarła w upale w samochodzie mną wstrząsnęła,nie mogę się otrząsnąć.Sama mam małe dzieci i nie wyobrażam sobie,że mogłabym je stracić.Nigdy wcześniej żadna informacja nie była dla mnie tak ważna jak ta.

                                        Pokój jej duszy.

sielska wieś ...

   Z perspektywy czasu jaki spędziłam na wsi, mogę napisać, że inaczej postrzegam wieś jak ludzie którzy żyli tu od urodzenia.
   Dla mnie kamienie to naturalna ozdoba ogrodu,dla innych to uciążliwe, przeszkadzające paskudztwo.Najlepiej jakby nie istniały.Moje rabatki są okolone kamieniami,kamienie są nawet na rabatkach.
   Zachwycają mnie niezmiennie maki i chabry, które są chwastami w zbożu.Córka znosi mi z wyjazdów rowerowych bukiety maków.Cierpliwie zbiera te nietrwałe acz piękne kwiaty i wiezie dla matki.
   Ubolewam, że moja wieś nie jest już taka prosta jak była kiedyś.Bez krów ,kaczek, owiec i kurczaków szwędających się pod nogami.Po wejściu do Uni wszystko zaczęło znikać.To co nie opłacało się hodować ludzie likwidowali.Już nie ma tak jak kiedyś, że w każdym obejściu była krowa, świnki i kury.Teraz są, ale w dużych hodowlach po setki sztuk.Nastały w naszej okolicy sady.W dwóch gospodarstwach jakaś krówka ,jakaś kózka, trochę indyków i finito.
   Dobrze, że nadal jest pełna kwiatów, świeżego powietrza, wolności od zgiełku i wyścigu szczurów.Zachwycająca niezmiennie swoją świeżością co dzień tak samo.
  Zdjęcia wykonane przez moją 12 letnią córcię.Piękne: